Pierwszy
czerwca, czwartek.
Dzisiejsze zajęcia z Sergiuszem zapowiadały
się super. W planach było pójście do parku, nawet zimowe buty
zdawały mi się nie przeszkadzać. Zdziwiłam się więc gdy
Sergiusz prosto z parkingu zaprowadził mnie do gabinetu, zamiast do
swojego auta, tak jak się umawialiśmy.
W środku tuż przy
oknie zajmującym całą ścianę zauważyłam coś nowego. Sergiusz
podprowadził mnie do owego przedmiotu, który okazał się małą
lodówką turystyczną. Do drzwi taśmą klejącą była przylepiona
kartka z napisem „Od wujka Sergiusza dla wszystkich moich dzieci z
okazji waszego święta!”
Poczułam, że zbiera mi się na
płacz. Niby to nic nowego. Od kiedy pamiętam małoletni pacjenci,
szczególnie ci bardzo małoletni zwracają się do fizjoterapeutów
„Ciociu” bądź „Wujku”, ma to zmniejszyć dystans i wzbudzić
zaufanie. W takich relacjach, gdy pacjent jest dzieckiem, stricte
oficjalne relacje nie są wskazane, wręcz przeciwnie. Dlaczego
zrobiło mi się smutno? Przypomnieli mi się Ada i Paweł, terapeuci
z ośrodka w Krakowie. Oczywiście głównie zwracałam się do nich
po imieniu, bo są tylko dziesięć lat starsi ode mnie, aczkolwiek
czasami w żartach, lub gdy chciałam znów poczuć się małą
dziewczynką, zwracałam się do nich „ciociu” i „wujku”.
Dlaczego o nich pomyślałam? Może dlatego, że wczoraj pisałam z
Adą? Postanowiłam zająć teraźniejszością, szczególnie że
Sergiusz wyjął coś z lodówki. Było to Kinder jajko.
- To
dla ciebie, Wszystkiego najlepszego i dużo uśmiechu! Możesz teraz
zjeść jajeczko. Usiądź sobie na kozetce. Mam dla ciebie coś
jeszcze. - Kiedy usiadłam ma rzeczonej kozetce, by skonsumować swój
prezent, fizjoterapeuta skierował się do drugiego końca
pomieszczenia, żeby po chwili wrócić z dobrze znanym mi
przedmiotem.
- Trudno to nazwać prezentem, w końcu to ty za
nie zapłaciłaś. - Położył przy mnie pudełko z moimi nowymi
sandałkami ortopedycznymi. - Przez roztargnienie podałem
ekspedientce mój numer telefonu zamiast twojego. Z samego rana
zadzwonili, że buty są gotowe do odbioru, więc odebrałem. -
Wyszczerzył się, a kiedy zjadłam jajko, zmienił mi buty, po czym
ruszyliśmy do jego auta.
Dotarliśmy do parku. Niby byli tam
ludzie, betonowe alejki do spacerowania oraz drewniane ławki
pamiętające pewnie jeszcze prezydenturę Kwaśniewskiego, ale coś
sprawiało, że to miejsce wydawało się dzikie. Pewnie to ta trawa,
która wygląda, jakby nie była koszona latami i w niektórych
miejscach prawie dosięgała koron drzew. Sergiusz wytłumaczył mi,
że te miejsce od zawsze było trochę zapominane, bo większość
ludzi wybierała główny park, aczkolwiek owe miejsce jest od roku w
remoncie, więc czasami i tutaj można kogoś zauważyć.
Podczas
spaceru nie miałam jak myśleć o Adzie i Pawle, szczególnie że
Sergiusz wybrał wymagającą trasę, głównie pod górkę, pełną
dziur. Nie rozmawialiśmy. Dopiero gdy wracaliśmy, fizjoterapeuta
wskazał na jedną z prehistorycznych ławeczek.
- Może
usiądziemy? Widać, że jesteś już zmęczona, a przy okazji
porozluźniam ci ręce. - Usiadłam, po czym Sergiusz usiadł obok i
wbił kciuka w napięte mięśnie mojej ręki i tak trzymał przez
dłuższy czas. Nawet przy dobrych chęciach nie można było uznać
tego za miły gest, bo to strasznie boli.
- Dobrze, że nosisz
okulary. – Spojrzał na mnie ciepło. - Wada wzroku tak ci nie
dokucza, więc idziesz pewniej i luźniej.
Poczułam ciepło na
policzkach. Nie była to sprawka zawstydzenia, bo komplement to
żaden. Poczułam się głupio, bo moja motywacja ponownego
sięgnięcia po moje okrągłe lenonki w złotych oprawkach była
nieco inna. O ile w filmach dziewczyny pięknieją, gdy zdejmują
okulary, to ja mam wręcz odwrotnie, okulary dodają mojej twarzy
jakiegokolwiek wyrazu. To nie jest tylko moje zdanie, nawet mama tak
twierdzi.
Kiedy Sergiusz skończył opracowywać moją prawą
górną kończynę, przesiadł się na lewą stronę ławki i zaczął
ogarniać drugą rękę. Na chwile zamknęłam powieki, starając się
wchłonąć piękną atmosferę wczesnego lata. Słońce miło
ogrzewało moją twarz, a długa trawa, poruszana wiatrem, wytwarzała
przyjemny chłód, który czułam na plecach. Starałam się blokować
wspomnienia, wypełniające moją głowę, było to niemal fizycznie
bolesne.
- To teraz powiedz co cię gryzie, bo wiem, że coś na
pewno. - Sergiusz odezwał się niemal szeptem. Otworzyłam oczy.
Zaczęłam mu wszystko opowiadać, totalnie tego nie kontrolowałam,
tak jakby działo się to obok mnie.
Zaczęłam opowiadać mu o
Adzie i Pawle. Zaczęłam od tego, jak postawili mnie na nogi, że
tak jak on nazywali swoim dzieckiem, że starali się pracować nad
moim charakterem, a nie tylko ciałem. Wspominałam, jak wkręciłam
się dzięki nim w popkulturę Japonii, jak wymienialiśmy się
mangami, jak dostałam od nich sushi na urodziny. Opowiedziałam
również o tym, jak wyciągali mnie na różne imprezy ośrodkowe
dla pacjentów, w których organizacji często pomagali, więc byli
tam ze mną i pomagali mi cieszyć się wydarzeniami na tyle, ile
pozwalała moja nadwrażliwość sensoryczna. I tak minęło pięć
lat, to był dla mnie bardzo dobry czas. Dodałam też, że zawsze
mogłam im się zwierzyć oraz że nadal mamy kontakt internetowy,
piszemy do siebie parę razy w miesiącu, na częstszy kontakt nie
mogą sobie pozwolić przez nadmiar pracy w nowym miejscu.
Niestety
moja opowieść dotarła do marca zeszłego roku. Ada była na tyle
uczciwa, że na pierwszych zajęciach na owym turnusie, powiedziała
mi, że na tym majowym już ich nie zobaczę. Poczułam gulę w
gardle i chyba wyglądałam naprawdę kiepsko, bo fizjoterapeutka
parę razy zapytała, czy lepiej by postąpiła, gdyby mi nie
powiedziała. Obie jednak uznałyśmy, że byłoby to wielkie
chamstwo ze strony jej i Pawła. Zaczęłam się bać, że nigdy ich
nie zobaczę, bo nie dość, że zmienili Kraków na Gdańsk, to
jeszcze ich nowe miejsce pracy nie jest ośrodkiem turnusowym, tylko
zwykłym gabinetem, takim jak ma Sergiusz.
Na początku
najgorsze było to, że nie mogłam się na spokojnie wypłakać, na
turnusie, dzieliłam pokój z mamą, A Ada mnie poprosiła żebym nie
mówiła mamie, bo fizjoterapeuci sami chcieli przekazać wieści
każdemu pacjentowi, bądź ich rodzicom osobiście. Moja mama
natomiast była bardzo dobrze znaną plotkarą ośrodkową.
Jednak
gdy za zezwoleniem, w końcu wyznałam jej prawdę, to jej reakcja
pozytywnie mnie zaskoczyła. Stwierdziła, że nie ma po co już
jeździć do Krakowa, lepiej jechać na tydzień intensywnej
rehabilitacji do Gdańska, a hotel, bądź mieszkanie do wynajęcia
zawsze znajdzie się w pobliżu, prawda?
Byłam wręcz
wniebowzięta. Ada i Paweł też się pozytywnie zaskoczyli, bo byli
pewni, że już nigdy mnie nie zobaczą.
I niestety chyba mieli
rację.
W czerwcu tamtego roku tuż po otwarciu gabinetu, w
którym teraz pracują fizjoterapeuci, moja mama namówiła mnie, by
zapisać się do nich na coś w rodzaju tygodniowego turnusu.
Załatwiłam więc wszystko mejlowo. Ada z Pawłem postanowili pomóc
mi szukać zakwaterowania. Niestety moja rodzicielka, gdy dowiedziała
się, że najbliższe mieszkanie do wynajęcia jest dwa przystanki
autobusowe dalej, to stwierdziła, że się boi jeździć autobusem w
obcym mieście, więc muszę odwołać turnus. Nawet propozycje
fizjoterapeutów, na to by w niedzielę, dzień przed rozpoczęciem
turnusu przejechać się we czwórkę autobusem, odrzuciła.
Tłumaczyła, że jednorazowa jazda to za mało by się oswoić i nie
dała się przekonać. Błagałam żeby poprosiła swoją
przyjaciółkę, która od lat mieszkała w Gdańsku, by coś nam
poszukała, lecz mama pozostała nieugięta. Ze łzami w oczach
napisałam, że niestety nie przyjadę. Podsłuchałam nawet rozmowę
mamy z rzekomą koleżanką. Rodzicielka stwierdziła, że aż tak
nie będzie się dla mnie poświęcać. Nie potrafiłam zmotywować
się do ćwiczeń domowych. Ćwiczyłam jedynie u Tośki, mojej
miejscowej fizjoterapeutki. Na parę tygodni zapomniałam też o
diecie, na którą przeszłam za namową Ady i Pawła. Tośka na
szczęście pomogła mi się pozbierać. Nigdy nie wspominałam sama
z siebie o turnusie
Na przełomie grudnia i stycznia mama
stwierdziła, że ten rok trzeba zacząć z kopyta i namówiła mnie,
bym zapisała się po raz kolejny, najlepiej w styczniu. Okazało
się, że jeden tydzień w styczniu mieli wolniejszy. Miałam mieć
dwie godziny zajęć rano, a dwie wieczorem. Tym razem miało się
udać, bo ta koleżanka z Gdańska szukała nam mieszkania bliżej
niż te dwa przystanki autobusowe. Nie udało się oczywiście, ale
tu stał się cud, bo mama zaczęła przekonywać się do jazdy
autobusem! Wszyscy byliśmy szczęśliwi. Do czasu. Jedna z
turnusowych koleżanek jednak odradziła mamie jechać w styczniu, bo
przecież szybko robi się ciemno, a skoro miałam kończyć o
osiemnastej, to na bank wracalibyśmy po nocy. O dziwo ta sama
koleżanka pojechała z synem do Ady i Pawła na początku marca.
Mama i jej koleżanka z Gdańska stwierdziły, że muszę odwołać
turnus, bo mama nie czułaby się bezpiecznie. Koleżanka obiecała,
że będzie szukać mieszkania na tej samej ulicy co gabinet. Do dziś
żadnego nie znalazła. W dniu odwołania turnusu napisałam długaśną
wiadomość do Ady i Pawła z przeprosinami, napisałam, że nie będę
zła, jeśli nie zechcą mnie znać. Nie mieli jednak do mnie
pretensji. Gorzej z właścicielem ośrodka, który stwierdził, że
jeśli raz odwołam turnus w ostatniej chwili to i tak zapłacę
połowę kosztów. O tym mama nie wie do dziś. Czy się
sprzeciwiłam? Oczywiście, że nie! Czasami żałuję, że jestem
taką grzeczną dziewczynką, bo tym pewnie zraniłam Adę i Pawła.
Marzyłam o tym, by być nieletnią, bo wtedy faktycznie nie miałabym
nic do gadania.
Załamałam się kompletnie. Porzuciłam dietę
już na stałe, a ćwiczenia domowe do marca tego roku. Unikam też
wszystkiego, co jest związane z Japonią, bo kojarzy mi się z
utraconymi bliskimi mi ludźmi. Na sugestie turnusu w jakimś innym
miejscu do niedawna reagowałam histerią. Ogólnie pierwsze tygodnie
stycznia przeżyłam w odrętwieniu, już nawet Tośka nie była w
stanie mi pomóc. Jedyne co mi poprawiało nastrój to pisanie
Niny.
Od Ady i Pawła odsunęłam się totalnie, no może nie
totalnie, ale piszę do nich rzadziej niż kiedyś. Po prostu po
ludzku jest mi wstyd. Obawiam się, że pomimo ich słów żywią do
mnie urazę. Dlatego tak trudno było mi napisać Adzie, że czeka
mnie turnus we wrześniu i to nie u nich. Fizjoterapeutka napisała,
że to super wiadomość i jeśli chcę, to mogę zadawać jej
relacje z każdego dnia ćwiczeń. Jednocześnie rozczuliło mnie to
oraz wywołało jeszcze większe wyrzuty sumienia.
Nawet
nie zauważyłam, że przez cały ten czas płakałam. Zorientowałam
się, dopiero gdy Sergiusz podał mi chusteczkę higieniczną.
Skorzystałam z niej w milczeniu.
- Pomogę ci tam pojechać –
Odezwał się Sergiusz po chwili. - Oczywiście nie osobiście.
Postaram się namówić twoją mamę do wyjazdu albo poszukam ci
opiekunki.
- Wspierasz konkurencje? - Próbowałam się zaśmiać,
ale chyba mi nie wyszło.
- Nie patrzę na to w ten sposób.
Czasami chciałbym pracować w większym zespole, wymieniać się
wiedzą. Poza tym zrobili kawał dobrej roboty, szkoda byłoby to
stracić.
- Dziękuję – Szczerze podziękowałam, a w moim
sercu, na nowo pojawiła się nadzieja. Najchętniej bym się teraz
przytuliła do Sergiusza, ale wiem, że nie mogę robić takich
rzeczy. Postanowiłam znów cieszyć się atmosferą wczesnego lata,
tym razem ze spokojniejszą głową.