Spis rozdziałów.~

środa, 31 maja 2023

Rozdział ósmy - Pomocna dłoń.

Pierwszy czerwca, czwartek.
Dzisiejsze zajęcia z Sergiuszem zapowiadały się super. W planach było pójście do parku, nawet zimowe buty zdawały mi się nie przeszkadzać. Zdziwiłam się więc gdy Sergiusz prosto z parkingu zaprowadził mnie do gabinetu, zamiast do swojego auta, tak jak się umawialiśmy.
W środku tuż przy oknie zajmującym całą ścianę zauważyłam coś nowego. Sergiusz podprowadził mnie do owego przedmiotu, który okazał się małą lodówką turystyczną. Do drzwi taśmą klejącą była przylepiona kartka z napisem „Od wujka Sergiusza dla wszystkich moich dzieci z okazji waszego święta!”
Poczułam, że zbiera mi się na płacz. Niby to nic nowego. Od kiedy pamiętam małoletni pacjenci, szczególnie ci bardzo małoletni zwracają się do fizjoterapeutów „Ciociu” bądź „Wujku”, ma to zmniejszyć dystans i wzbudzić zaufanie. W takich relacjach, gdy pacjent jest dzieckiem, stricte oficjalne relacje nie są wskazane, wręcz przeciwnie. Dlaczego zrobiło mi się smutno? Przypomnieli mi się Ada i Paweł, terapeuci z ośrodka w Krakowie. Oczywiście głównie zwracałam się do nich po imieniu, bo są tylko dziesięć lat starsi ode mnie, aczkolwiek czasami w żartach, lub gdy chciałam znów poczuć się małą dziewczynką, zwracałam się do nich „ciociu” i „wujku”. Dlaczego o nich pomyślałam? Może dlatego, że wczoraj pisałam z Adą? Postanowiłam zająć teraźniejszością, szczególnie że Sergiusz wyjął coś z lodówki. Było to Kinder jajko.
- To dla ciebie, Wszystkiego najlepszego i dużo uśmiechu! Możesz teraz zjeść jajeczko. Usiądź sobie na kozetce. Mam dla ciebie coś jeszcze. - Kiedy usiadłam ma rzeczonej kozetce, by skonsumować swój prezent, fizjoterapeuta skierował się do drugiego końca pomieszczenia, żeby po chwili wrócić z dobrze znanym mi przedmiotem.
- Trudno to nazwać prezentem, w końcu to ty za nie zapłaciłaś. - Położył przy mnie pudełko z moimi nowymi sandałkami ortopedycznymi. - Przez roztargnienie podałem ekspedientce mój numer telefonu zamiast twojego. Z samego rana zadzwonili, że buty są gotowe do odbioru, więc odebrałem. - Wyszczerzył się, a kiedy zjadłam jajko, zmienił mi buty, po czym ruszyliśmy do jego auta.
Dotarliśmy do parku. Niby byli tam ludzie, betonowe alejki do spacerowania oraz drewniane ławki pamiętające pewnie jeszcze prezydenturę Kwaśniewskiego, ale coś sprawiało, że to miejsce wydawało się dzikie. Pewnie to ta trawa, która wygląda, jakby nie była koszona latami i w niektórych miejscach prawie dosięgała koron drzew. Sergiusz wytłumaczył mi, że te miejsce od zawsze było trochę zapominane, bo większość ludzi wybierała główny park, aczkolwiek owe miejsce jest od roku w remoncie, więc czasami i tutaj można kogoś zauważyć.
Podczas spaceru nie miałam jak myśleć o Adzie i Pawle, szczególnie że Sergiusz wybrał wymagającą trasę, głównie pod górkę, pełną dziur. Nie rozmawialiśmy. Dopiero gdy wracaliśmy, fizjoterapeuta wskazał na jedną z prehistorycznych ławeczek.
- Może usiądziemy? Widać, że jesteś już zmęczona, a przy okazji porozluźniam ci ręce. - Usiadłam, po czym Sergiusz usiadł obok i wbił kciuka w napięte mięśnie mojej ręki i tak trzymał przez dłuższy czas. Nawet przy dobrych chęciach nie można było uznać tego za miły gest, bo to strasznie boli.
- Dobrze, że nosisz okulary. – Spojrzał na mnie ciepło. - Wada wzroku tak ci nie dokucza, więc idziesz pewniej i luźniej.
Poczułam ciepło na policzkach. Nie była to sprawka zawstydzenia, bo komplement to żaden. Poczułam się głupio, bo moja motywacja ponownego sięgnięcia po moje okrągłe lenonki w złotych oprawkach była nieco inna. O ile w filmach dziewczyny pięknieją, gdy zdejmują okulary, to ja mam wręcz odwrotnie, okulary dodają mojej twarzy jakiegokolwiek wyrazu. To nie jest tylko moje zdanie, nawet mama tak twierdzi.
Kiedy Sergiusz skończył opracowywać moją prawą górną kończynę, przesiadł się na lewą stronę ławki i zaczął ogarniać drugą rękę. Na chwile zamknęłam powieki, starając się wchłonąć piękną atmosferę wczesnego lata. Słońce miło ogrzewało moją twarz, a długa trawa, poruszana wiatrem, wytwarzała przyjemny chłód, który czułam na plecach. Starałam się blokować wspomnienia, wypełniające moją głowę, było to niemal fizycznie bolesne.
- To teraz powiedz co cię gryzie, bo wiem, że coś na pewno. - Sergiusz odezwał się niemal szeptem. Otworzyłam oczy. Zaczęłam mu wszystko opowiadać, totalnie tego nie kontrolowałam, tak jakby działo się to obok mnie.
Zaczęłam opowiadać mu o Adzie i Pawle. Zaczęłam od tego, jak postawili mnie na nogi, że tak jak on nazywali swoim dzieckiem, że starali się pracować nad moim charakterem, a nie tylko ciałem. Wspominałam, jak wkręciłam się dzięki nim w popkulturę Japonii, jak wymienialiśmy się mangami, jak dostałam od nich sushi na urodziny. Opowiedziałam również o tym, jak wyciągali mnie na różne imprezy ośrodkowe dla pacjentów, w których organizacji często pomagali, więc byli tam ze mną i pomagali mi cieszyć się wydarzeniami na tyle, ile pozwalała moja nadwrażliwość sensoryczna. I tak minęło pięć lat, to był dla mnie bardzo dobry czas. Dodałam też, że zawsze mogłam im się zwierzyć oraz że nadal mamy kontakt internetowy, piszemy do siebie parę razy w miesiącu, na częstszy kontakt nie mogą sobie pozwolić przez nadmiar pracy w nowym miejscu.
Niestety moja opowieść dotarła do marca zeszłego roku. Ada była na tyle uczciwa, że na pierwszych zajęciach na owym turnusie, powiedziała mi, że na tym majowym już ich nie zobaczę. Poczułam gulę w gardle i chyba wyglądałam naprawdę kiepsko, bo fizjoterapeutka parę razy zapytała, czy lepiej by postąpiła, gdyby mi nie powiedziała. Obie jednak uznałyśmy, że byłoby to wielkie chamstwo ze strony jej i Pawła. Zaczęłam się bać, że nigdy ich nie zobaczę, bo nie dość, że zmienili Kraków na Gdańsk, to jeszcze ich nowe miejsce pracy nie jest ośrodkiem turnusowym, tylko zwykłym gabinetem, takim jak ma Sergiusz.
Na początku najgorsze było to, że nie mogłam się na spokojnie wypłakać, na turnusie, dzieliłam pokój z mamą, A Ada mnie poprosiła żebym nie mówiła mamie, bo fizjoterapeuci sami chcieli przekazać wieści każdemu pacjentowi, bądź ich rodzicom osobiście. Moja mama natomiast była bardzo dobrze znaną plotkarą ośrodkową.
Jednak gdy za zezwoleniem, w końcu wyznałam jej prawdę, to jej reakcja pozytywnie mnie zaskoczyła. Stwierdziła, że nie ma po co już jeździć do Krakowa, lepiej jechać na tydzień intensywnej rehabilitacji do Gdańska, a hotel, bądź mieszkanie do wynajęcia zawsze znajdzie się w pobliżu, prawda?
Byłam wręcz wniebowzięta. Ada i Paweł też się pozytywnie zaskoczyli, bo byli pewni, że już nigdy mnie nie zobaczą.
I niestety chyba mieli rację.
W czerwcu tamtego roku tuż po otwarciu gabinetu, w którym teraz pracują fizjoterapeuci, moja mama namówiła mnie, by zapisać się do nich na coś w rodzaju tygodniowego turnusu. Załatwiłam więc wszystko mejlowo. Ada z Pawłem postanowili pomóc mi szukać zakwaterowania. Niestety moja rodzicielka, gdy dowiedziała się, że najbliższe mieszkanie do wynajęcia jest dwa przystanki autobusowe dalej, to stwierdziła, że się boi jeździć autobusem w obcym mieście, więc muszę odwołać turnus. Nawet propozycje fizjoterapeutów, na to by w niedzielę, dzień przed rozpoczęciem turnusu przejechać się we czwórkę autobusem, odrzuciła. Tłumaczyła, że jednorazowa jazda to za mało by się oswoić i nie dała się przekonać. Błagałam żeby poprosiła swoją przyjaciółkę, która od lat mieszkała w Gdańsku, by coś nam poszukała, lecz mama pozostała nieugięta. Ze łzami w oczach napisałam, że niestety nie przyjadę. Podsłuchałam nawet rozmowę mamy z rzekomą koleżanką. Rodzicielka stwierdziła, że aż tak nie będzie się dla mnie poświęcać. Nie potrafiłam zmotywować się do ćwiczeń domowych. Ćwiczyłam jedynie u Tośki, mojej miejscowej fizjoterapeutki. Na parę tygodni zapomniałam też o diecie, na którą przeszłam za namową Ady i Pawła. Tośka na szczęście pomogła mi się pozbierać. Nigdy nie wspominałam sama z siebie o turnusie

Na przełomie grudnia i stycznia mama stwierdziła, że ten rok trzeba zacząć z kopyta i namówiła mnie, bym zapisała się po raz kolejny, najlepiej w styczniu. Okazało się, że jeden tydzień w styczniu mieli wolniejszy. Miałam mieć dwie godziny zajęć rano, a dwie wieczorem. Tym razem miało się udać, bo ta koleżanka z Gdańska szukała nam mieszkania bliżej niż te dwa przystanki autobusowe. Nie udało się oczywiście, ale tu stał się cud, bo mama zaczęła przekonywać się do jazdy autobusem! Wszyscy byliśmy szczęśliwi. Do czasu. Jedna z turnusowych koleżanek jednak odradziła mamie jechać w styczniu, bo przecież szybko robi się ciemno, a skoro miałam kończyć o osiemnastej, to na bank wracalibyśmy po nocy. O dziwo ta sama koleżanka pojechała z synem do Ady i Pawła na początku marca. Mama i jej koleżanka z Gdańska stwierdziły, że muszę odwołać turnus, bo mama nie czułaby się bezpiecznie. Koleżanka obiecała, że będzie szukać mieszkania na tej samej ulicy co gabinet. Do dziś żadnego nie znalazła. W dniu odwołania turnusu napisałam długaśną wiadomość do Ady i Pawła z przeprosinami, napisałam, że nie będę zła, jeśli nie zechcą mnie znać. Nie mieli jednak do mnie pretensji. Gorzej z właścicielem ośrodka, który stwierdził, że jeśli raz odwołam turnus w ostatniej chwili to i tak zapłacę połowę kosztów. O tym mama nie wie do dziś. Czy się sprzeciwiłam? Oczywiście, że nie! Czasami żałuję, że jestem taką grzeczną dziewczynką, bo tym pewnie zraniłam Adę i Pawła. Marzyłam o tym, by być nieletnią, bo wtedy faktycznie nie miałabym nic do gadania.
Załamałam się kompletnie. Porzuciłam dietę już na stałe, a ćwiczenia domowe do marca tego roku. Unikam też wszystkiego, co jest związane z Japonią, bo kojarzy mi się z utraconymi bliskimi mi ludźmi. Na sugestie turnusu w jakimś innym miejscu do niedawna reagowałam histerią. Ogólnie pierwsze tygodnie stycznia przeżyłam w odrętwieniu, już nawet Tośka nie była w stanie mi pomóc. Jedyne co mi poprawiało nastrój to pisanie Niny.
Od Ady i Pawła odsunęłam się totalnie, no może nie totalnie, ale piszę do nich rzadziej niż kiedyś. Po prostu po ludzku jest mi wstyd. Obawiam się, że pomimo ich słów żywią do mnie urazę. Dlatego tak trudno było mi napisać Adzie, że czeka mnie turnus we wrześniu i to nie u nich. Fizjoterapeutka napisała, że to super wiadomość i jeśli chcę, to mogę zadawać jej relacje z każdego dnia ćwiczeń. Jednocześnie rozczuliło mnie to oraz wywołało jeszcze większe wyrzuty sumienia.

Nawet nie zauważyłam, że przez cały ten czas płakałam. Zorientowałam się, dopiero gdy Sergiusz podał mi chusteczkę higieniczną. Skorzystałam z niej w milczeniu.
- Pomogę ci tam pojechać – Odezwał się Sergiusz po chwili. - Oczywiście nie osobiście. Postaram się namówić twoją mamę do wyjazdu albo poszukam ci opiekunki.
- Wspierasz konkurencje? - Próbowałam się zaśmiać, ale chyba mi nie wyszło.
- Nie patrzę na to w ten sposób. Czasami chciałbym pracować w większym zespole, wymieniać się wiedzą. Poza tym zrobili kawał dobrej roboty, szkoda byłoby to stracić.
- Dziękuję – Szczerze podziękowałam, a w moim sercu, na nowo pojawiła się nadzieja. Najchętniej bym się teraz przytuliła do Sergiusza, ale wiem, że nie mogę robić takich rzeczy. Postanowiłam znów cieszyć się atmosferą wczesnego lata, tym razem ze spokojniejszą głową.

 

środa, 24 maja 2023

Rozdział siódmy - Niechciani.

Dwudziesty trzeci maja, wtorek.
Jaki upał! Dziś byłam na pierwszych zakupach z Sergiuszem. Chociaż czy kupno butów ortopedycznych w sklepie medycznym można nazwać zakupami? Chyba tak. Decyzja padła w czwartek. Moje trzewiki ortopedyczne wydały ostatnie tchnienie, są zbyt zdarte i rozwalone, by ich dalej używać, poza tym robi się już zbyt ciepło na takie obuwie. Trzeba kupić odpowiednie sandały. Ktoś by mógł powiedzieć: „To możesz chodzić w zwykłych sportowych” No nie. Przynajmniej nie w każdych. Moje buty muszą być całkowicie płaskie oraz mieć usztywniane pięty. Idealne powinny też być zapinane na rzepy, gdyż moje palce nie radzą sobie ze sznurówkami. Nie mając wyboru, założyłam zwykłe trampki, co prawda pięta była usztywniana, lecz była również na dość sporym podwyższeniu, może nie było ogromne, ale dla mnie to spora różnica. Stopy nienaturalnie wyginały się podczas chodu, ale nie było już czasu na szukanie czegokolwiek innego. Już wiem czemu, te buty tyle lat przeleżały w piwnicy.
Sergiusz, kiedy zobaczył mnie w tym obuwiu, nie wyglądał na zadowolonego.
- Nelu, nie idziemy do parku. Nie będę ryzykował ani twojego potencjalnego skręcenia kostki, ani przyswojenia przez twój mózg jeszcze bardziej nieprawidłowego wzorca chodu. Zdejmuj buty, dziś zostajemy w sali.
I niestety tak było.
Kiedy mama przyszła mnie odebrać, fizjoterapeuta przekazał jej konieczność zakupu odpowiedniego obuwia.
- A może pan by kupił razem z Anielą te buty? Zawsze kupowałyśmy je na oko, a pan się zna, pewnie doradzi pan lepiej. Poza tym mam strasznie dużo obowiązków i nie mam czasu na zakupy. Proszę też wziąć fakturę na fundację.
Sergiusz uznał to za świetny pomysł, więc dziś nie wchodziłam nawet do gabinetu. Fizjoterapeuta od razu zaprowadził mnie do swojego samochodu. Pojechaliśmy do szpitala, bo to właśnie w nim znajduje się sklep medyczny. Od początku byłam zestresowana. Nie dość, że musiałam w taki upał chodzić w zbyt ciepłych, zniszczonych butach, czułam się osłabiona przez miesiączkę, to jeszcze słyszałam wiele złego o tutejszych szpitalnych windach, które lubią się psuć i zacinać z pasażerami w środku.
Strach był tak silny, że podczas jazdy na piętro zerowe, miałam zaciśnięte powieki. Poczułam klepanie po ramieniu.
- Nie bój się, lęki trzeba pokonywać. - Otworzyłam na chwilę oczy i zobaczyłam się, że Sergiusz się uśmiecha. Nawet fajnie mu to wychodzi. Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, bo dotarliśmy do celu.
Fizjoterapeuta chyba nie będzie ulubionym klientem ekspedientki sklepu medycznego. Bardzo wybrzydzał podczas przymierzania mi kolejnych butów. Widać, że kobieta, chciała się nas szybko pozbyć, szczególnie że zawitała kolejna klientka. Otyła staruszka, która wścibskość miała wypisaną na twarzy.
- O, niepełnosprawni tu też przychodzą! Dziecko drogie, jak dobrze, że masz takiego brata, bo przecież męża czy dzieci mieć nie będziesz.
Mnie zamurowało z wściekłości, ale najwyraźniej nie Sergiusza.
- Szanowna pani, po pierwsze nie jestem jej bratem, tylko fizjoterapeutą, a po drugie nie widzę przeszkód, żeby Nela była kiedyś w związku, tyle że oczywiście nie ze mną.
Serce zabiło mi mocniej na te słowa. Czy to była jakaś ukryta sugestia w moim kierunku? Zauważył moje uczucia? Tak, na pewno zauważył! Pewnie nie jestem taka dobra w ukrywaniu mojej miłości. Skoro powiedział, co powiedział, to ma mnie już dość, tak samo, jak pan Arek miał powyżej uszu tego, że ciągle się na niego gapiłam! Ledwo powstrzymałam łzy. Ostatecznie Sergiusz wybrał mi sandałki na trzy mocne rzepy, w kolorze łososiowym. Ekspedientka wystawiła fakturę. Niestety buty będzie można odebrać, dopiero gdy fundacja zaakceptuje fakturę i prześle odpowiednią sumę na konto sklepu z mojego subkonta. Czeka mnie dobry tydzień czekania albo i dwa.
Wychodząc z windy, ku wyjściu ze szpitala ciągle myślałam o słowach Sergiusza. Czy on mnie nienawidzi? Powinnam szukać nowego fizjoterapeuty? On na pewno mnie nie znosi i twierdzi, że jestem irytująca! Natrętne myśli sprawiły, że poczułam się słabo. Osłabienie spowodowane upałem oraz miesiączką tylko to potęgowały. Potknęłam się. Sergiusz złapał mnie w ostatniej chwili. Wyglądał na zatroskanego.
- Nela, dobrze się czujesz? Strasznie zbladłaś. Usiądź sobie na chwilę. - Podprowadził mnie do krzeseł ustawionych w równy rządek, nieopodal recepcji. O tej porze nie było tam żywej duszy. - Tu niedaleko jest szpitalny sklepik, kupię ci wodę.
- Przecież umawialiśmy się, że każde z nas płaci za siebie, gdy chcemy coś kupić na zajęciach w terenie! - Krzyknęłam za Sergiuszem, który już biegł w głąb korytarza.
- Teraz to nieistotne! - Odkrzyknął. Po chwili wrócił z małą butelką wody. Nie zdążyłam nawet upić łyka, gdy zadzwonił telefon mojego towarzysza. Przeprosił mnie i oddalił się, na tyle daleko bym nie usłyszała całości, ale na tyle blisko by dotarły do mnie strzępki rozmowy.
- Tak, kochanie też tęsknie za tobą i za Olusią... Tak, kocham cię. - Oczywiście, że tak! Jeśli kiedykolwiek łudziłam się co do naszej relacji, to po tych słowach nie mam żadnej wątpliwości. On woli Magdę, mnie najprawdopodobniej nawet nie lubi.
Rozpłakałam się dopiero po południu, na tarasie. Nawet ulubiona książka, czyli „Nutria i Nerwus” nie zdołała mnie pocieszyć.



Dwudziesty czwarty maja, środa.
Dobrze, że nie miałam dziś rehabilitacji. Co prawda nadal czuję się okropnie, ale jestem w stanie myśleć nie tylko o tym, że Sergiusz mnie nie chce, a przynajmniej umiałam. Po południu, kiedy w miarę na spokojnie czytałam ulubioną książkę, na taras weszła mama. To mnie akurat nie zdziwiło, lecz tym razem ktoś jej towarzyszył. To była Magda! Niepodobna do siebie z ostatniego spotkania, w szarym dresie z włosami związanymi w ciasny warkocz. Jej oczy wyrażały zmęczenie. A może smutek? Nie jestem dobra w rozpoznawaniu mimiki twarzy, ale tym razem po plecach przeszedł mi nieprzyjemny dreszcz, a serce zamarło. Ona też wie! Pewnie Sergiusz opowiedział jej, jak taktownie dał mi wczoraj kosza, a jego żona chce potwierdzić to dobitniej i bardziej wprost. No tak, musi mieć pewność, że żadna małolata nie będzie kręciła się przy jej mężu! Jeśli piekło istnieje, to w pełni na nie zasługuję.
- Nelu, musimy porozmawiać, najlepiej u mnie. - No pięknie! Miałam rację. Byłam jej jednak wdzięczna za to, że nie skompromituje mnie przed rodziną. Poniżenie w cztery oczy można jeszcze znieść.
Nadgorliwa mama pomogła włożyć mi buty i przeprowadziła przez próg. Jednak w dalszej drodze towarzyszyła i pomagała mi wyłącznie Magda. Droga ciągnęła się w nieskończoność, pomimo że w rzeczywistości było to parę kroków. Obie milczałyśmy. Starałam się nie zasłabnąć tak jak wczoraj.
O dziwo Magda bardzo sprawnie pomogła mi przejść przez schody, a następnie usiąść na krześle. Czyżby Sergiusz nauczył jej podstaw asekuracji? Znów gościłam na ich werandzie. Byłam aż tak nieważnym gościem, by nie przyjmować mnie w domu? Aż tak mi nie ufa? Zresztą dobrze, że mi nie ufa, w końcu jestem dla niej potencjalnym zagrożeniem, konkurencją.
Kiedy przyniosła mi zimną herbatę z miodem i usiadła naprzeciwko mnie, byłam przygotowana na najgorsze.
- Chciałabym porozmawiać o Wiktorze. – Zaczęła Magda po głębokim wdechu.
- O Wiktorze? - Jednocześnie czułam skołowanie i wielką ulgę.
- Tak widziałam go u ciebie. Sergiuszowi opowiadał, że wasze mamy się przyjaźnią. A Wiktor... a on... - Żona fizjoterapeuty zdecydowanie nie mogła znaleźć słów.
- A on się w tobie kocha. - Bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.
- Skąd wiesz?!
- Mówił mi, ale myślałam, że się zgrywa.
- Nie zgrywa się, to już trwa dobre trzy lata. Nie robi mi nic złego, ale po prostu jego uczucie mnie męczy. Mam Sergiusza i go kocham, a Wiktor najwyraźniej nie rozumie, że to się nie zmieni.
Biedny, biedny Wiktor! Przecież serce by mu pękło, gdyby to usłyszał. Miałam ochotę pójść do niego i szczerze go pocieszyć. Oboje jesteśmy uczuciowo niechciani.
- I chciałabym... – Ciągnęła Magda. - Żebyś odwróciła jego uwagę ode mnie.
- Czekaj, czekaj... ty chcesz, żebym z nim chodziła?! - Byłam na skraju wściekłości.
- Absolutnie nie! Chodziło mi o to, żebyś się z nim zaprzyjaźniła, może tym zajmiesz mu czas?
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo na werandę wszedł Sergiusz. Oczywiście przywitał żonę pocałunkiem a mnie krótkim poklepaniem po głowie.
- Mówiłam Neli o Wiktorze, o jego uczuciu do mnie. Poprosiłam ją, by się z nim zaprzyjaźniła, może wtedy przestanie się wydurniać. - Magda dość szybko zdała mężowi relacje z naszej rozmowy.
- Kwiatuszku, nie możesz zmusić Neli do przyjaźni z Wiktorem. Zresztą wątpię, by to rozwiązało problem. Niedługo pójdzie na studia, zmieni towarzystwo, może się w kimś zakocha. Poza tym on cię nawet nie podrywa.
- Tak, za rok! A ty nawet nie jesteś nawet zazdrosny!
- Nie jestem, bo ci ufam. A to, że małolat się w tobie podkochuje... no cóż, takie rzeczy się zdarzają. Nie stanowi on dla mnie żadnej konkurencji.
Łzy podeszły mi do gardła, szczególnie że znów zebrało im się na czułości. Uczucia osób niepełnosprawnych nie są brane na poważnie ani moje, ani Wiktora!
- Nelu, jak się czujesz? Już lepiej niż wczoraj? - Zapytał po dłuższej chwili Sergiusz, patrząc mi w oczy z ciepłym uśmiechem.
- Martwisz się o mnie...? - Zaskoczył mnie, byłam pewna, że mnie nienawidzi.
- Oczywiście, że tak, martwię się o każdego mojego pacjenta. - Odparł łagodnie. Nie nienawidzi mnie! Może nawet mnie lubi!
Chwilę później Sergiusz odprowadził mnie do domu. Świat zdecydowanie nabrał barw.

 

środa, 17 maja 2023

Rozdział szósty - Splątane uczucia.

 

Trzynasty maja, sobota.
Nie lubię weekendów, a dokładniej piątków po szesnastej i sobót. W piątek po pracy Tadek zawsze kupuje parę małpek i piw, więc nie jest przyjemnie. To, co zdarzyło się parę tygodni temu, czyli cała akcja, z tym że ojczym był pod wpływem w dzień powszedni, zdarza się około raz na miesiąc. Inaczej dawno straciłby prawo jazdy, a co za tym idzie, pracę. Mama chyba by go zabiła.
Często w weekendy całymi dniami siedzę w pokoju ze słuchawkami na uszach. Muzyka jest nastawiana na maksa, byleby nie słyszeć nieustannych kłótni mamy z ojczymem. Z racji, że mam również nadwrażliwość dźwiękową, to słuchanie tak głośnej muzyki jest dla mnie torturą, również łatwiej się wtedy wkurzam. Przez cały tydzień praktycznie niczego nie słucham, żeby w weekend znów torturować się muzyką. To taki zamknięty krąg, ale nie wiem, co innego mogłabym zrobić. Nie mam, jak i do kogo pójść. Z Irenką o tym nie popiszę, pomimo tylu lat przyjaźni, nie czuję się dobrze ze zwierzaniem jej, pomimo że przyjaciółka bardzo mi współczuje. Nie wiem czemu mam taką blokadę. W dodatku Irence zdarza się odpisywać nawet po trzech tygodniach, a ja często potrzebuję rady tego samego dnia. Piszę z nią, tylko gdy jestem w dobrym humorze. Dzielę się wtedy z Irenką wszystkim, co miłe i optymistyczne.
Wciąż nie jestem w stanie opowiedzieć Sergiuszowi o mojej niedawnej sprzeczce z mamą. Może dlatego, że wszystko rozeszło się po kościach? Czuję się niczym jakiś zdrajca, jakbym złamała ważną zasadę, chociaż nie zrobiłam niczego złego.
Napisałam, jak wyglądają moje typowe weekendy, po to, by mimo wszystko docenić teraźniejszy. Dziś, trzynastego maja zdarzył się cud w Orzechowicach – Ojczym jest trzeźwy! Nie wiem jakim cudem, nie interesuje mnie to. Ważne jest, że nie towarzyszy mi to ciągłe napięcie pomieszane z oczekiwaniem na najbliższy poniedziałek.

Dziś jest piękna pogoda, więc siedziałam sobie na tarasie, czytając powieść „Stan Splątania”, gdy wbiegła Laura. Towarzyszył temu mocny huk otwierania drzwi balkonowych, czytana książka wypadła mi z rąk.
- Co ty tu robisz do licha?! - Przez nią cały mój dobry nastrój prysł.
- Jest! On tu jest! - Na początku nie wiedziałam, o kogo dokładnie jej chodzi, ale podążyłam wzrokiem za jej palcem wskazującym, który wskazywał coś przede mną. No tak! Przed bramą stał Różany. Postanowiłam natychmiast dostosować się do polecenia Sergiusza. Moja ręka już kierowała się w stronę stolika, na którym leżał mój telefon. Nagle siostra chwyciła mnie za nadgarstek.
- Zwariowałaś?! - Totalnie nie rozumiałam jej zachowania. - Nie pamiętasz, co mówił Sergiusz?! Trzeba zadzwonić na policję!
- Naprawdę chcesz zniszczyć taką szansę na niesamowitą przygodę?! - Laura była widocznie zirytowana, głos jej drżał.
- Jaką przygodę idiotko?! To jest życie, a nie amerykański serial przygodowy! Ten facet może być zboczeńcem!
- Na pewno nim nie jest, wygląda porządnie!
- Tak? Ten niby porządny facet cię śledził! Kto z czystym sumieniem tak robi?!
- Musi mieć powód!
- Nie wydurniaj się! Trzeba zadzwonić na policję!
- Nie! To może być była miłość mamy!
- Miłość nie usprawiedliwia stalkingu!
- To romantyzm, a nie żaden stalking! Mam zamiar do niego podejść i pogadać! Mogę przeżyć coś niesamowitego!
- Ty naprawdę jesteś debilką! Jaki romantyzm?! Już raz do niego podchodziłyśmy i nam uciekł!
- Bo ty tam byłaś, jesteś beznadziejna pod każdym względem! - Laura ledwo powstrzymywała się od płaczu, widocznie nie miała już sensownych argumentów – I jeszcze słuchasz się tego lalusia!
- To nie jest żaden laluś! - Teraz to mi łzy podchodziły do gardła.
- Oczywiście, że jest, a ty się go słuchasz! Pewnie się nim zakochałaś! Laluś i beznadziejna kaleka! Sama sobie poradzę! - Nastolatka wybiegła z tarasu, a następnie z mojego pokoju trzaskając demonstracyjnie drzwiami.
Przez chwilę siedziałam jak otępiała. Pierwszą myślą, jaka przeszła przez me zwoje mózgowe, było to, że nie przeproszę siostry. To ona zachowała się irracjonalnie, jak pięciolatka która dostała karę na cukierki. Wróciłam do pokoju i położyłam się na łóżku, źle mi się myśli na siedząco.
Długo płakałam. Własna siostra nazwała mnie beznadziejną kaleką! Kiedy ochłonęłam zastanawiałam się nad tym, czy jestem zakochana w Sergiuszu. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Nawet sobie samej. Po prostu nie wiem. Nie mam pewności czy kiedykolwiek byłam zakochana. Całe moje liceum za to było przekonane, że bujałam się w moim angliście. No może nie całe, ale moja klasa, nauczycielka wspomagająca oraz panie bibliotekarki, u których spędzałam każdą lekcję WFu już tak. Usiadłam. Otworzyłam szufladę szafki nocnej i z samego dna wyjęłam fotografię. Została wykonana przed budynkiem szkoły, tuż po zakończeniu roku szkolnego. Tego dnia kończyłam trzecią, ostatnią klasę liceum. Zdjęcie przedstawia mnie na wózku, bo wtedy jeszcze go używałam. Obok mojego wózka kucał mężczyzna. Oboje uśmiechaliśmy się radośnie do aparatu, ja wyglądałam wręcz na wniebowziętą. Mężczyzna ze zdjęcia to mój anglista, pan Artur. Bardzo go lubiłam za pasję do nauczania oraz sarkastyczne poczucie humoru w stosunku do uczniów. Większość z nich całkowicie zasłużyła sobie na te przytyki! Zapunktował u mnie również tym, że czasami po lekcjach angielskiego pomagał mi się spakować, gdy nauczycielka wspomagająca asystowała w tym innej niepełnosprawnej dziewczynie z mojej klasy. Chyba dlatego mi się podobał, wiem to idiotyczny powód. Potrafiłam się w niego wpatrywać na lekcjach. Ciekawe czy miał tego dość? Pewnie tak. Wtedy byłam pewna, że robię to dyskretnie. Pomimo intensywnego kontaktu wzrokowego, nie miałam śmiałości się do niego odezwać. Nie wiem jakim cudem odważyłam się poprosić o to zdjęcie na koniec. Moje próby odpowiadania na lekcjach przypominały cichy szmer. Klasa również niczego nie ułatwiała, zawsze słyszałam wybuch gromkiego śmiechu po każdej mojej odpowiedzi ustnej. Nie pomagała też postawa nauczycielki wspomagającej, która na przerwie w obecności całej klasy (zazwyczaj byli zbyt leniwi by wychodzić na korytarz) potrafiła głośno powiedzieć coś w stylu „Nelu, jak ty bardzo lubisz pana Arka!” Czy naprawdę nie wiedziała, że szkodzi mi tym tekstem? Że psuje moje i tak słabe relacje z klasą? Aż tak mnie nie lubiła? Zresztą podobne teksty słyszałam od pań bibliotekarek, gdy siedziałam w szkolnej bibliotece podczas każdego WFu. Zawsze myślałam, że gdy będę ignorować te zaczepki to im przejdzie, jednak nic bardziej mylnego. Zawsze miałam czwórkę z angielskiego na koniec, była to moja jedyna czwórka w całym moim licealnym życiu, co wzmacniało głupie teksty wyżej wymienionych nauczycielek. Mimo wszystko nie byłam pewna swoich uczuć do anglisty. W końcu nie byłam zazdrosna o jego żonę, nie wyobrażałam sobie pocałunków ani tym bardziej niczego więcej. Pragnęłam jedynie spokojnych rozmów w szkolnej bibliotece, tylko we dwoje. A jeśli to była miłość? Czy powtarzam schemat w relacji z Sergiuszem? W końcu też jest dla mnie miły i jednocześnie pozostaje w pewien sposób niedostępny oraz sprawuje nade mną niejako opiekę. Miałam dość tych myśli! Niemalże siłą zmusiłam się do czytania książki. Kiedy wróciłam wieczorem do pokoju, bardzo powoli podarłam zdjęcie, a resztki fotografii wrzuciłam na dno szuflady. Nie będzie żadnego powtarzania schematów!





Czternasty maja, niedziela.
Z samego rana mama powiedziała mi, że dziś poznam tego całego Wiktora. Jeszcze nie zdążyłam ochłonąć po wczorajszych emocjach, a tutaj matka wyskakuje z jakimś typem! W ramach buntu naciągnęłam kołdrę na głowę, niestety nie uchroniło mnie to przed rzeczywistością.
Parę minut przed czternastą siedziałam już sztywno na tarasie, oczekując gościa. Doszłam do wniosku, że taras będzie odpowiednim miejscem. W salonie kręciło się całe towarzystwo, a w moim pokoju zazwyczaj nie przyjmuję gości (jeśli ich mam), bo wydaje mi się to naruszeniem mojej prywatności. Taras jest więc idealny, szczególnie że pogoda i dziś dopisała.
Pół godziny po moim przyjściu na taras, pojawił się na nim również młody, wysoki, bardzo szczupły chłopak o bladej karnacji. Oczy ma brązowe, duże niczym Bambi. Wiktor chyba zatrzymał się w dwa tysiące dwunastym roku, jeśli chodzi o fryzurę, gdyż ma emo grzywkę, która praktycznie zakrywa mu lewe oko, na szczęście reszta włosów jest krótka. Jego kudły również są brązowe. Chłopaczyna nie grzeszy urodą. Ubrał się niechlujnie, niczym na lekcje WFu, ale chyba się tym nie przejmował. Przyszedł tu o jednej kuli, za drugie ramie podtrzymywała go moja mama. Pomogła mu delikatnie usiąść na krześle obok mojego.
- Tak to jest, gdy za bardzo odpuści się rehabilitację. - Ruchem brody wskazał kulę, jednocześnie podając mi prawą dłoń, ani na chwilę nie przestając się uśmiechać. - Jestem Wiktor. A ty, Aniela, prawda?
- Tak, aczkolwiek wolę, gdy mówi się do mnie Nela.
- Spoko, też tak wolę. Aniela kojarzy mi się z moją pierwszą miłością, to imię należy tylko do niej. – Rozmarzył się. Czy on jest taki sentymentalny, czy tylko takiego gra? I czemu mówi mi o tak prywatnych sprawach? Już go nie lubię.
Mama przyniosła nam dwie puszki mojej ulubionej Pepsi. Szepnęła mi na ucho, bym nie piła za dużo, bo to sam cukier. Dlaczego więc kupuje mi takie rzeczy, skoro mam ich nie pić?
Kiedy wyszła, zmieniłam temat na bezpieczniejszy.
- Słyszałam, że mamy wspólnie jechać na turnus. Do Bydgoszczy, tak?
- Taaak, jestem tam regularnie.
- I jak tam z poziomem rehabilitacji?
- Bardzo dobrze. Ej, w sumie jak nazbierasz te dziesięć tysięcy? Kiedyś turnusy kosztowały mniej. Masz w ogóle subkonto w jakiejś fundacji?
- Pierwszy raz od pięciu lat dostałam dofinansowanie od Państwowego Funduszu Osób Niepełnosprawnych, więc pokryje to prawie połowę turnusu. Subkonto też mam. Tak z innej beczki też wkurza cię gadanie ludzi o fundacjach? Że niby oni nam wszystko finansują!
- Wkurza mnie to fest! - Wiktor zdecydowanie się ożywił, ręce zaczęły mu gestykulować. - Czy ci ludzie nie mogą się trochę douczyć, chociażby z neta? Przecież to nie ten typ fundacji! Oni nam tylko udostępniają konto, a zbierać musimy już sami.
- No właśnie! Czy to z jednego procentu podatku, czy listownymi apelami do firm.
- Dokładnie! I jeszcze to fundacja decyduje, na co możemy wydać a na co nie. Na wszystko trzeba mieć faktury.
Oboje zamilkliśmy. Ciekawe czy on też zdał sobie wtedy sprawę, że ten temat chyba nie pasuje ani na pierwsze spotkanie, ani tym bardziej do młodych ludzi? Narzekamy jak jacyś dziadkowie. Gadaliśmy potem o przysłowiowej pogodzie, maturach i innych bzdetach. Bardzo żałowałam, że nie poruszył tematu Sergiusza, ale sama też nie chciałam z tym wyskakiwać.
W pewnym momencie Wiktor dziwnie ożywiony wstał i dość szybko jak na niego, podszedł do balustrady tarasu. Bałam się trochę o niego, więc pochwyciłam balkonik i ruszyłam w tym samym kierunku. Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, jak miałabym mu pomóc, gdyby upadł. Nie upadł. Uśmiechał się wesoło. Przy bramce stała żona Sergiusza z ich córką, najwyraźniej gdzieś się wybierały.
- Kogo ja tu widzę! Moja ulubiona bibliotekarka, Magdusia! - Pomachał jej wolną ręką. Magda odmachała mu i poszły dalej. Czyżby Wiktor znów się zgrywał? A może lubi Magdę tak jak ja Sergiusza? Chociaż JAK ja lubię Sergiusza?
- Bardzo lubiłem chodzić do biblioteki, gdy Magda tam była. Piękna kobieta, moja ulubiona osoba. - Wyjaśnił mi, gdy się oddaliła. - Dlaczego nie powiedziałaś mi, że jesteście sąsiadkami? Teraz będę tu często wpadał. - Wyszczerzył się w moim kierunku.
- Ej, zgrywasz się czy mówisz serio...?
Nie zdążył mi odpowiedzieć. Moja mama nam przerwała, bo Wiktor z jego rodzicielką, jadą już do domu. Szkoda, że nie odpowiedział, aczkolwiek cieszyłam się z odzyskanego spokoju. Otworzyłam Pepsi i zatopiłam się w lekturze. W ramach buntu wypiłam całą puszkę ulubionego napoju.

środa, 10 maja 2023

Rozdział piąty - Rodziny się nie wybiera.


Ósmy maja, poniedziałek.
Podobno śniadanie to najważniejszy posiłek dnia. Dla mnie zdecydowanie jest tym najcięższym. Obudziłam się o siódmej rano. Nie byłam na tyle głupia, by wstawać. Zanurzyłam się w świecie książki „Brulion Bebe B”. Właśnie wzruszałam się jeszcze nieuświadomionym przez obie strony uczuciem pomiędzy Dambem i Bebe, gdy do pokoju weszła moja mama ze śniadaniem. Ucieszyłam się, bo byłam pewna, że to moje ulubione miodowe Corn Flakes. Niestety, kiedy usiadłam przy biurku, ujrzałam papkę, którą tworzył, tańszy i gorzej jakości zamiennik moich ulubionych płatków. W smaku nie są one najgorsze, nawet całkiem smaczne. Jednak ich konsystencja jest okropna, z każdym kęsem pęcznieją mi w gardle. Oprócz niedowładu, wbrew pozorom czterokończynowego, mam również nadwrażliwość sensoryczną, w tym tą na dotyk. Nadwrażliwość dotykowa nie obejmuje jedynie niechęci czy bólu podczas chwytania, dotykania różnych tkanin, czy przedmiotów. (chociaż struktury ręczników, chusteczek i wielu innych rzeczy doprowadzają mnie do niezbyt przyjemnych dreszczy) Nadwrażliwość obejmuje też jamę ustną, dlatego mycie zębów to wyzwanie, a przełykanie niektórych pokarmów to tortura. Corn Flakes są jedynymi płatkami, które są w stanie przejść przez mój przełyk w miarę szybko. Moja mama doskonale o tym wie.
- Mamo czemu zrobiłaś te płatki? - Starałam się ukryć zawód w głosie, ale chyba mi się nie udało.
- Myślisz, że my na pieniądzach śpimy? Dobrze wiesz, że cała twoja renta idzie na rachunki. Jedz, co dostałaś albo nie jedz wcale. Twój wybór. – Rodzicielka natychmiast się zirytowała.
- To ja wolę nie jeść nic. - Sugestywnie, pozornie spokojnie odsunęłam miseczkę z płatkami od siebie. - Dobrze wiesz, że tych nie zjem.
Mama wyglądała na głęboko zranioną.
- Wiesz co? Jakoś inni niepełnosprawni potrafią być wdzięczni swoim rodzicom za tyle lat opieki. Tylko ty jesteś inna. Czasami nawet wydaje mi się, że ty masz jakiś autyzm, bo jesteś totalnie bez serca, wiesz?
- Ja bez serca?! - Nie wytrzymałam. - A kto odbiera mi prawo do wiedzy o ojcu dla własnego komfortu?! - Czułam, że obraz rozmywa mi się przed oczami. To była sprawka łez. Już nie miałam siły dyskutować z mamą o tym, że autyści jednak mają uczucia. Wiem o tym, bo swojego czasu bardzo interesowałam się tematem autyzmu, zaburzeń neurorozwojowych.
Mama teatralnie chwyciła się za głowę.
- O Boże! Dlaczego znowu zaczynasz? Zawsze myślałam, że te pytania to jakiś objaw okresu dojrzewania, ale jesteś już za stara na nastoletni bunt! Dorośnij w końcu i zrozum, że nie wszystko jest takie proste i oczywiste. Lepiej, żebyś nie wiedziała, kim on jest!
- Dlaczego?! Niby dlaczego?! - Uderzyłam pięścią w blat, dość słabo zresztą.
- Bo ten człowiek był dorosły, ograbił mnie z młodości! Dobrze wiedział, na co mnie skazał! - Mama najwyraźniej nie chciała kontynuować rozmowy. Skierowała się w stronę wyjścia.
- Czy to był twój nauczyciel? - Zapytałam już ciszej. Nie wiem czemu, zadałam to pytanie. Czyżby pod wpływem napisanej przez siebie historii oskarżam już ludzi o wszystko, co najgorsze? A może wracają do mnie demony własnej przeszłości i mojego pierwszego zauroczenia?
- Aniela, nie wymyślaj bzdur, on nie był żadnym nauczycielem!
- To, kim w końcu? Może to ten facet, który nas tu nachodzi?
- Zapiszę cię do psychiatry, bo cierpisz na manię prześladowczą!
- To mam autyzm czy manię prześladowczą? - Tak, byłam złośliwa i to celowo.
Chyba to przelało czarę goryczy. Mama posłała mi nienawistne spojrzenie, następnie wybiegła z mojego pokoju, trzaskając drzwiami.
Teoretycznie mogłabym się cieszyć, w końcu wygrałam kłótnie. Powinnam się też przyzwyczaić do awantur, bo nie była to nasza pierwsza sprzeczka. Należałoby też pogadać o tym wszystkim z Laurą. Jednak tak nie było. Nie potrafiłam cieszyć się wygraną kłótnią, nie umiem się też do takich rozmów przyzwyczaić, pomimo że są u nas częste. Nie chciało mi się też gadać ani z siostrą, ani z nikim innym. Przez pół dnia gapiłam się tępo w sufit, leżąc na łóżku, a po południu uciekłam od problemów w czytanie. Typowe. Do końca dnia niczego nie przełknęłam.





Dziewiąty maja, wtorek.
Bardzo chciałam opowiedzieć o tej wczorajszej kłótni Sergiuszowi. Na samym początku naszych zajęć już otworzyłam usta, by zacząć temat, jednak nie mogłam zebrać słów, chyba jest zdecydowanie za wcześnie. W czwartek na pewno wszystko mu opowiem. Muszę to sobie wszystko poukładać w głowie, ochłonąć. Jedno jest pewne: Sergiusz będzie pierwszą osobą, której o wszystkim opowiem.
Właśnie siedziałam sobie po turecku na dużej kozetce. Miałam krótką przerwę od odbijania obiema rękoma balona, który wisiał na sznurku zaczepionym do sufitu. Za chwilę miałam zacząć kolejną serię tego zadania. Sergiusz siedział tuż za mną w ramach asekuracji. Gapiłam się w bok, na ścianę. Nie było na niej już żadnego wolnego skrawka. Ostatni wolny skrawek zajął mały plakat przedstawiający faceta na wózku. Na jego kolanach siedziała młoda kobieta. Oboje wyglądali na bardzo szczęśliwych. Napis pod zdjęciem głosił „Każdy może kochać!”
Wgapiałam się w ten plakat niczym sroka w gnat. Zastanawiałam się nad wieloma rzeczami. Czy ci państwo na zdjęciu są parą? Może to modele? Czy facet faktycznie jest niepełnosprawny? Może wzięli do zdjęcia jakiegoś zdrowego faceta, żeby było bardziej estetycznie?
- Sergiusz, jakie są szanse na to, że kiedyś będę miała chłopaka? - Cholera jasna! Czemu o to zapytałam? No czemu?! Zupełnie tego nie planowałam, przysięgam! Czy po tym pytaniu Sergiusz zwiększy dystans w naszych relacjach?
Nie zwiększył. Zaśmiał się serdecznie.
- Nelu, gdybym znał odpowiedzi na takie pytania, to zamiast tego gabinetu założyłbym biuro matrymonialne.
Chwilę pośmieliśmy się z tego żartu, po czym trzeba było wracać do ćwiczeń. W międzyczasie zmieniliśmy też temat rozmowy. Przysięgłam sobie w duchu, że już nigdy więcej nie poruszę z Sergiuszem tematu moich potencjalnych związków.

Kiedy po zajęciach wsiadałam do samochodu mamy, byłam gotowana na kolejną porcję karcącej ciszy. Jednak rodzicielka zmieniła nastawienie o sto osiemdziesiąt stopni. Kiedy zajęłam swoje miejsce na tylnym siedzeniu, obok siebie zauważyłam torbę pełną zakupów. Nic nowego. Radośniejsza mama postanowiła jednak zacząć temat, tego, co jest w torbie.
- Anielko, za parę dni zrobię twoją ulubioną szarlotkę. Cieszysz się?
- Jasne, że tak. – Byłam nieufna. Skąd ta nagła zmiana? - A z jakiej to okazji? Przecież urodziny mam dopiero w sierpniu.
- Poznasz nowego kolegę.
- Kolegę? Mamo, tylko nie mów, że chcesz mnie z kimś swatać?! - Wszystko zaczęło mi się układać w głowie.
- Ależ skąd! - Mama roześmiała się. – Wiktor jest od ciebie sporo młodszy, dopiero pisze matury. Też ma MPD, tyle że, połowiczne, lewostronne.
- Jak go poznałaś?
- Raczej jego mamę. Na facebookowej grupie dla matek niepełnosprawnych dzieci z okolicy. Wiesz, że Wiktor też chodzi do Sergiusza? Tyle że od września tamtego roku z powodu nauki do matury całkowicie odpuścił sobie rehabilitację. Teraz bardzo żałuje, bo już ledwo chodzi. Dlatego zrobi sobie rok przerwy przed studiami. Chce wrócić do formy, a potem dopiero pójść na studia. Wiesz, że pod koniec września jedzie ze swoją mamą na turnus do tego popularnego ośrodka w Bydgoszczy? I wiesz co? Znalazło się tam jedno wolne miejsce na ten sam termin, więc jedziemy wszyscy razem! Dawno już nie byłaś na turnusie, prawda?
- Tak, to prawda. - Miała racje. Od marca poprzedniego roku nie byłam na żadnym turnusie. Do niedawna jeździłam na taką formę rehabilitacji nawet cztery razy do roku. Przez pięć lat jeździłam na turnusy do Krakowa. Tam poznałam dwójkę fizjoterapeutów, którzy sprawili, że nie jeżdżę już na wózku. Byli też pierwszymi przychylnymi mi osobami w moim życiu (nie licząc Irenki). Cudownie się z nimi dyskutowało o postępach w rehabilitacji, neurologii i wcześniactwie. Niestety w marcu poprzedniego roku miał miejsce nasz ostatni wspólny turnus. Przeprowadzili się do Gdańska i tam otworzyli własny gabinet. Bardzo przeżyłam to rozstanie. Nie zgadzałam się na turnus w żadnym innym miejscu. Do Krakowa nie ma już po co jeździć, bo oni byli ostatnimi dobrymi fizjoterapeutami w tym ośrodku, pozostali dobrzy specjaliści odeszli stamtąd jeszcze wcześniej. Do dzisiejszego dnia mama nie naciskała na tego typu wyjazdy, bo szalejąca inflacja mocno podniosła ceny turnusów. Dzisiaj jednak nie miałam siły na protesty, za bardzo pochłonęły mnie wspomnienia. Były one ciepłe i puchate, jednak świadomość tego, że już nigdy nie stworzę z tymi ludźmi podobnych chwil, sprawiała ból.

 

środa, 3 maja 2023

Rozdział czwarty - Nimfa i troska.

 

Drugi maja, wtorek.
Teoretycznie dziś jest normalny dzień, nie żadne święto, które zwalniałoby ludzi z obowiązków dnia powszedniego. Dużo osób bierze sobie dzisiaj urlop, jednak nie Sergiusz. Swoją drogą załapał przez to kolejnego minusa u mojej mamy. Musiała się wyrwać sprzed telewizora, a majówka tak jej dobrze szła! Ja tam się cieszę. Ten długi weekend ciągnie mi się niczym guma w gaciach, nie wiadomo co robić. Zaburzenie mojego stałego planu dnia też sprawiło, że jestem trochę poddenerwowana. Na szczęście było dziś! Czekałam na ten dzień podekscytowana. Co prawda zawsze jestem podekscytowana, gdy mam zajęcia z Sergiuszem, bo są postępy i fajnie się gada, chociażby o tych postępach. Jednak dzisiaj mieliśmy pierwsze zajęcia w terenie! Tym większa była moja radość, bo pojechaliśmy do biblioteki! Byłam strasznie głodna nowych lektur! Kiedy parę dni temu powiedziałam mamie o tym wyjściu, na początku była podejrzliwa. Dwa dni temu stwierdziła, że to jednak fajny pomysł, bo wyjdę z domu, a ona nie ma ani czasu, ani energii, by gdziekolwiek ze mną chodzić.
Od razu po wyjściu z samochodu mamy udałam się razem z Sergiuszem do jego auta. Cieszyłam się jak dziecko. Czułam się kimś ważnym, w końcu pozwolił mi wsiąść do swojego samochodu. Pogoda była piękna! Przed biblioteką jest z dziesięć marmurowych schodów. Nie było mi dane przejść ich tylko raz.
- Nie przyjechaliśmy tu tylko po książki, pamiętaj.
Tym sposobem trzy razy przeszłam się po schodach. Jedną ręką trzymałam się poręczy, a drugą Sergiusza. Dopiero po trzeciej przechadzce fizjoterapeuta był na tyle zadowolony z efektu, byśmy mogli pójść dalej.
W bibliotece mój wzrok od razu przykuła półka z powieściami dla nastolatek. To mój ulubiony rodzaj literatury! Sergiusz namawiał mnie, bym nie trzymała się balkonika, tylko jedną ręką delikatnie półki, drugą natomiast miałam wybierać interesujące mnie pozycje i podawać je Sergiuszowi. Nie było to łatwe zdanie, aczkolwiek brak tłumów pozwolił mi się skupić. Niestety ktoś musiał nam przeszkodzić.
- O cześć, Sergiusz!
Fizjoterapeuta pomógł mi się delikatnie obrócić, trzymając mnie za ramiona. Przed nami stał barczysty, wysoki mężczyzna, na oko w wieku Sergiusza. Później dowiedziałam się, że to jego dobry kolega, Maciek.
- Masz kolejne nowe dziecko? - Zapytał nowo przybyły.
Sergiusz potwierdził. To określenie nie jest mi obce. Z racji, że lwia cześć jego pacjentów to dzieci, które są u niego na stałe, nabiera względem nich opiekuńczych uczuć i pieszczotliwie nazywa je swoimi dziećmi. Do mnie też się tak zwraca, bo jak sam mówi, nie potrafi patrzeć na mnie jak na dorosłą. Przez większość czasu napełnia mnie to miłym ciepłem, lecz sporadycznie te słowa uwierają niczym kamyk w bucie. Jednak nie dziś, dziś byłam szczęśliwa. Czułam się mile połechtana przez te słowa.
- Tak, to jest Nela. Dopiero zaczynamy współpracę, ale już widzę, że to zawzięta dziewczyna. Robi duże postępy.
Po tych słowach poczułam się, jakbym leciała do góry na różowej chmurce. To był naprawdę dobry dzień!

Trzeci maja, środa.
Dzisiejszy dzień dłużył mi się niemiłosiernie. Siedziałam sobie na moim łóżku, obżerałam się chipsami i popijałam owe chipsy colą. Chcąc nie myśleć o wyrzutach sumienia, napisałam do Irenki. Nie jesteśmy typem przyjaciółek, które muszą mieć ze sobą kontakt codziennie, bo inaczej umrą na suchoty. Często piszemy ze sobą raz na tydzień bądź jeszcze rzadziej. Zawsze na początku zdajemy sobie raporty na temat tego, co się u nas wydarzyło. Tak było i dziś. Opisałam Irence całą sytuację z tym dziwnym facetem, który pachniał różami. Oczywiście wcześniej wspomniałam o Sergiuszu.
Irenka: No fakt, dziwna ta sprawa z tym typem. W dodatku pachniał różami, ciekawe.
Ja: Jestem pewna, że to pedofil, albo jakiś inny zboczeniec.
Irenka: Z tego, co wiem, to twoja Laurka ma siedemnaście lat, dla pedofila to już emerytka. Za to opcja ze zwykłym zboczeńcem lecącym na młode laski jest jak najbardziej możliwa. W ogóle gadałaś o tej sprawie z tym swoim hot Sergiuszem?
Ja: Czemu miałabym z nim o tym gadać? No i on nie jest hot ani tym bardziej nie jest mój.
Irenka: Trzymajcie mnie! Przecież jesteście sąsiadami! Dzielicie jedno podwórko! Różany typek gapił się na waszą wspólną posesję. Fajnie byłoby, gdyby Sergiusz wiedział, że ma wariata w pobliżu. A może już coś wie?
- Że też na to nie wpadłam! - Głos, który rozbrzmiał obok mojego ucha, wystraszył mnie na śmierć! Po chwili ogarnęłam, że to młodsza siostra siedzi tuż obok mnie i bezczelnie gapi się w ekran mojego telefonu, który niedawno wrócił z naprawy. Jakim cudem nie zauważyłam, że ona tu weszła?
- Laura, co ty tu robisz?!
- Ta twoja Irenka jest genialna! W ogóle nie wiedziałam, że masz znajomych. - Nawet nie czekała na moją reakcję, szybko wyszła z pokoju. Wyglądała tak, jakby złota rybka spełniła wszystkie jej życzenia.
Wieczorem oznajmiła, że w piątek idziemy do sąsiadów. Laura napisała do żony Sergiusza na fejsie. Wcisnęła jej kit, że bardzo bym chciała poznać rodzinę mojego fizjoterapeuty.
- I uwierzyła w to? Przecież to naciągane niczym guma w gaciach. Zresztą co pomyśli Sergiusz? Że go nachodzę?
- Najważniejsze, że pójdziemy i zapytamy, o co trzeba. Przygotuj się mentalnie na piątkowe popołudnie.
Marzyłam o tym, żeby piątek nigdy nie nastał.

Piąty maja, piątek.
Niestety nastał. Cały dzień byłam poddenerwowana. Okazało się, że Laura umówiła nas na siedemnastą. O siedemnastej Sergiusz kończy pracę. Co prawda, żeby dojechać z gabinetu do nas potrzeba pół godziny, ale znając rozgadanie mojej młodszej siostry, to będziemy tam siedzieć z dwie godziny. Co wtedy pomyśli o mnie Sergiusz, gdy wróci do domu? Pewnie to, że wchodzę z buciorami w jego prywatne życie.
Chciałam się nawet wykręcić bólem brzucha, jednak Laurę trudno nabrać. Siostra pomogła mi zawiązać buty, przejść przez próg i punkt siedemnasta stałyśmy przed drzwiami rodziny Kowalów. Mają piękną werandę przed wejściem do domu. Drewnianą, zadaszoną z trzema schodkami, po których piekielnie trudno było mi wejść, nawet z pomocą Laury. Na werandzie stoją trzy wiklinowe krzesła oraz stolik z tego samego tworzywa. Wszystko to pomalowane na biało. Na stoliku stały trzy nakrycia. Żona Sergiusza faktycznie uwierzyła w tę marną historyjkę...
Laura nie zdążyła nawet zapukać, drzwi przed domem otworzyły się, stanęła w nich chyba najpiękniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek widziałam. Sergiusz nie opowiadał zbytnio o rodzinie. Wiedziałam tylko, że ma żonę i córkę. Zawsze wyobrażałam sobie jego żonę jako kogoś eleganckiego, w jego wieku. Tymczasem otworzyła nam piękna, drobniutka nimfa o niebieskich oczach i blond lokach. Wiekiem jest zdecydowanie bardziej zbliżona do mnie niż do swojego męża. Miała na sobie zwiewną, letnią białą sukienkę na ramiączkach, pomimo że było tylko piętnaście stopni. Bez ceregieli podeszła do mnie i przytuliła. Czy ona ma jakieś granice prywatności? Jednak jakoś głupio było mi ją odepchnąć, więc tkwiłam w uścisku.
- Ty jesteś Nela, prawda? Sergiusz mi trochę o tobie opowiadał, bardzo miło mi cię poznać. Jestem Magda. Wybaczcie, że nie przyjmę was w środku, ale Ola, nasza córeczka właśnie zasnęła i nie chcę jej budzić.
Usiadłyśmy i zaczęłyśmy typową rozmowę o niczym przy serniku. Dowiedziałyśmy się, że Magda ma dwadzieścia sześć lat, pracuje w bibliotece, aczkolwiek teraz jest na urlopie macierzyńskim. Praktycznie się nie odzywałam. Po jakimś czasie Laura w końcu zapytała o Różanego.
- Fakt, zauważyłam tego pana. - Magda zmarszczyła brwi. - Sergiusz chciał, żebyśmy zgłosili go na policję. Ja byłam przeciwna. Nie wiemy kim on jest. Może to jakiś sąsiad? Po co psuć sobie relacje sąsiedzkie na samym początku? My też jesteśmy tu nowi. Przeprowadziliśmy się tu pół roku temu. Wcześniej mieszkaliśmy bliżej pracy Sergiusza.
Totalna idiotka! Gdyby tak ten Różany porwał jej dziecko, to też by nie zgłaszała sprawy na policję w imię dobrych stosunków międzysąsiedzkich? Gdzie się rodzą tacy ludzie bez krzty intelektu?! Miałam nadzieję, że niechęci nie było mi widać na twarzy.
- Nadal jestem zdania, że trzeba to zgłosić na policję. - Nagle na werandzie pojawił się Sergiusz. Uśmiechał się, jednakże nie wyglądał na rozbawionego. Pewnie był niezadowolony z mojej obecności. W ręku trzymał różę herbacianą, którą wręczył żonie, dał jej też całusa. Na widok tej czułości odwróciłam wzrok.
- Łap! - Nie spostrzegłam, kiedy rzucił w moją stronę czekoladowego cukierka, którego ledwo złapałam.
- Nad refleksem też będziemy musieli popracować. - Uśmiechnął się już promienniej. Do mnie! - A co do tego faceta, to jeśli go tylko zobaczycie, dzwońcie na policję. Nie bawcie się w detektywów. Szczególnie mówię tu o tobie, Nelu. Masz mniejsze szanse, by się bronić niż pełnosprawna dziewczyna, lepiej nie pchaj się w takie rzeczy.
Znów było mi fajnie i lekko jak na chmurce. Martwi się o mnie! Nawet jeśli to czysta troska fizjoterapeuty o pacjentkę, to lepsze to niż nic. Reszta spotkania, chociaż krótka, minęła w bardzo miłej atmosferze. Nie mogłam zasnąć całą noc, taka byłam szczęśliwa. Czuję, że dla mnie lato już nadeszło.

Rozdział szesnasty - Prawdziwa przyjaciółka.

Dwudziesty sierpnia, niedziela. Dziś są urodziny mamy. Z tej okazji razem z Laurą postanowiłyśmy zrobić mamie niespodziankę i jak co roku ...