Trzynasty
maja, sobota.
Nie lubię weekendów, a dokładniej piątków po
szesnastej i sobót. W piątek po pracy Tadek zawsze kupuje parę
małpek i piw, więc nie jest przyjemnie. To, co zdarzyło się parę
tygodni temu, czyli cała akcja, z tym że ojczym był pod wpływem w
dzień powszedni, zdarza się około raz na miesiąc. Inaczej dawno
straciłby prawo jazdy, a co za tym idzie, pracę. Mama chyba by go
zabiła.
Często w weekendy całymi dniami siedzę w pokoju ze
słuchawkami na uszach. Muzyka jest nastawiana na maksa, byleby nie
słyszeć nieustannych kłótni mamy z ojczymem. Z racji, że mam
również nadwrażliwość dźwiękową, to słuchanie tak głośnej
muzyki jest dla mnie torturą, również łatwiej się wtedy wkurzam.
Przez cały tydzień praktycznie niczego nie słucham, żeby w
weekend znów torturować się muzyką. To taki zamknięty krąg, ale
nie wiem, co innego mogłabym zrobić. Nie mam, jak i do kogo pójść.
Z Irenką o tym nie popiszę, pomimo tylu lat przyjaźni, nie czuję
się dobrze ze zwierzaniem jej, pomimo że przyjaciółka bardzo mi
współczuje. Nie wiem czemu mam taką blokadę. W dodatku Irence
zdarza się odpisywać nawet po trzech tygodniach, a ja często
potrzebuję rady tego samego dnia. Piszę z nią, tylko gdy jestem w
dobrym humorze. Dzielę się wtedy z Irenką wszystkim, co miłe i
optymistyczne.
Wciąż nie jestem w stanie opowiedzieć
Sergiuszowi o mojej niedawnej sprzeczce z mamą. Może dlatego, że
wszystko rozeszło się po kościach? Czuję się niczym jakiś
zdrajca, jakbym złamała ważną zasadę, chociaż nie zrobiłam
niczego złego.
Napisałam, jak wyglądają moje typowe
weekendy, po to, by mimo wszystko docenić teraźniejszy. Dziś,
trzynastego maja zdarzył się cud w Orzechowicach – Ojczym jest
trzeźwy! Nie wiem jakim cudem, nie interesuje mnie to. Ważne jest,
że nie towarzyszy mi to ciągłe napięcie pomieszane z oczekiwaniem
na najbliższy poniedziałek.
Dziś jest piękna pogoda,
więc siedziałam sobie na tarasie, czytając powieść „Stan
Splątania”, gdy wbiegła Laura. Towarzyszył temu mocny huk
otwierania drzwi balkonowych, czytana książka wypadła mi z rąk.
-
Co ty tu robisz do licha?! - Przez nią cały mój dobry nastrój
prysł.
- Jest! On tu jest! - Na początku nie wiedziałam, o
kogo dokładnie jej chodzi, ale podążyłam wzrokiem za jej palcem
wskazującym, który wskazywał coś przede mną. No tak! Przed bramą
stał Różany. Postanowiłam natychmiast dostosować się do
polecenia Sergiusza. Moja ręka już kierowała się w stronę
stolika, na którym leżał mój telefon. Nagle siostra chwyciła
mnie za nadgarstek.
- Zwariowałaś?! - Totalnie nie rozumiałam
jej zachowania. - Nie pamiętasz, co mówił Sergiusz?! Trzeba
zadzwonić na policję!
- Naprawdę chcesz zniszczyć taką
szansę na niesamowitą przygodę?! - Laura była widocznie
zirytowana, głos jej drżał.
- Jaką przygodę idiotko?! To
jest życie, a nie amerykański serial przygodowy! Ten facet może
być zboczeńcem!
- Na pewno nim nie jest, wygląda porządnie!
-
Tak? Ten niby porządny facet cię śledził! Kto z czystym sumieniem
tak robi?!
- Musi mieć powód!
- Nie wydurniaj się!
Trzeba zadzwonić na policję!
- Nie! To może być była miłość
mamy!
- Miłość nie usprawiedliwia stalkingu!
- To
romantyzm, a nie żaden stalking! Mam zamiar do niego podejść i
pogadać! Mogę przeżyć coś niesamowitego!
- Ty naprawdę
jesteś debilką! Jaki romantyzm?! Już raz do niego podchodziłyśmy
i nam uciekł!
- Bo ty tam byłaś, jesteś beznadziejna pod
każdym względem! - Laura ledwo powstrzymywała się od płaczu,
widocznie nie miała już sensownych argumentów – I jeszcze
słuchasz się tego lalusia!
- To nie jest żaden laluś! -
Teraz to mi łzy podchodziły do gardła.
- Oczywiście, że
jest, a ty się go słuchasz! Pewnie się nim zakochałaś! Laluś i
beznadziejna kaleka! Sama sobie poradzę! - Nastolatka wybiegła z
tarasu, a następnie z mojego pokoju trzaskając demonstracyjnie
drzwiami.
Przez chwilę siedziałam jak otępiała. Pierwszą
myślą, jaka przeszła przez me zwoje mózgowe, było to, że nie
przeproszę siostry. To ona zachowała się irracjonalnie, jak
pięciolatka która dostała karę na cukierki. Wróciłam do pokoju
i położyłam się na łóżku, źle mi się myśli na
siedząco.
Długo płakałam. Własna siostra nazwała mnie
beznadziejną kaleką! Kiedy ochłonęłam zastanawiałam się nad
tym, czy jestem zakochana w Sergiuszu. Nie jestem w stanie
odpowiedzieć na to pytanie. Nawet sobie samej. Po prostu nie wiem.
Nie mam pewności czy kiedykolwiek byłam zakochana. Całe moje
liceum za to było przekonane, że bujałam się w moim angliście.
No może nie całe, ale moja klasa, nauczycielka wspomagająca oraz
panie bibliotekarki, u których spędzałam każdą lekcję WFu już
tak. Usiadłam. Otworzyłam szufladę szafki nocnej i z samego dna
wyjęłam fotografię. Została wykonana przed budynkiem szkoły, tuż
po zakończeniu roku szkolnego. Tego dnia kończyłam trzecią,
ostatnią klasę liceum. Zdjęcie przedstawia mnie na wózku, bo
wtedy jeszcze go używałam. Obok mojego wózka kucał mężczyzna.
Oboje uśmiechaliśmy się radośnie do aparatu, ja wyglądałam
wręcz na wniebowziętą. Mężczyzna ze zdjęcia to mój anglista,
pan Artur. Bardzo go lubiłam za pasję do nauczania oraz
sarkastyczne poczucie humoru w stosunku do uczniów. Większość z
nich całkowicie zasłużyła sobie na te przytyki! Zapunktował u
mnie również tym, że czasami po lekcjach angielskiego pomagał mi
się spakować, gdy nauczycielka wspomagająca asystowała w tym
innej niepełnosprawnej dziewczynie z mojej klasy. Chyba dlatego mi
się podobał, wiem to idiotyczny powód. Potrafiłam się w niego
wpatrywać na lekcjach. Ciekawe czy miał tego dość? Pewnie tak.
Wtedy byłam pewna, że robię to dyskretnie. Pomimo intensywnego
kontaktu wzrokowego, nie miałam śmiałości się do niego odezwać.
Nie wiem jakim cudem odważyłam się poprosić o to zdjęcie na
koniec. Moje próby odpowiadania na lekcjach przypominały cichy
szmer. Klasa również niczego nie ułatwiała, zawsze słyszałam
wybuch gromkiego śmiechu po każdej mojej odpowiedzi ustnej. Nie
pomagała też postawa nauczycielki wspomagającej, która na
przerwie w obecności całej klasy (zazwyczaj byli zbyt leniwi by
wychodzić na korytarz) potrafiła głośno powiedzieć coś w stylu
„Nelu, jak ty bardzo lubisz pana Arka!” Czy naprawdę nie
wiedziała, że szkodzi mi tym tekstem? Że psuje moje i tak słabe
relacje z klasą? Aż tak mnie nie lubiła? Zresztą podobne teksty
słyszałam od pań bibliotekarek, gdy siedziałam w szkolnej
bibliotece podczas każdego WFu. Zawsze myślałam, że gdy będę
ignorować te zaczepki to im przejdzie, jednak nic bardziej mylnego.
Zawsze miałam czwórkę z angielskiego na koniec, była to moja
jedyna czwórka w całym moim licealnym życiu, co wzmacniało głupie
teksty wyżej wymienionych nauczycielek. Mimo wszystko nie byłam
pewna swoich uczuć do anglisty. W końcu nie byłam zazdrosna o jego
żonę, nie wyobrażałam sobie pocałunków ani tym bardziej niczego
więcej. Pragnęłam jedynie spokojnych rozmów w szkolnej
bibliotece, tylko we dwoje. A jeśli to była miłość? Czy
powtarzam schemat w relacji z Sergiuszem? W końcu też jest dla mnie
miły i jednocześnie pozostaje w pewien sposób niedostępny oraz
sprawuje nade mną niejako opiekę. Miałam dość tych myśli!
Niemalże siłą zmusiłam się do czytania książki. Kiedy wróciłam
wieczorem do pokoju, bardzo powoli podarłam zdjęcie, a resztki
fotografii wrzuciłam na dno szuflady. Nie będzie żadnego
powtarzania schematów!
Czternasty
maja, niedziela.
Z samego rana mama powiedziała mi, że dziś
poznam tego całego Wiktora. Jeszcze nie zdążyłam ochłonąć po
wczorajszych emocjach, a tutaj matka wyskakuje z jakimś typem! W
ramach buntu naciągnęłam kołdrę na głowę, niestety nie
uchroniło mnie to przed rzeczywistością.
Parę minut przed
czternastą siedziałam już sztywno na tarasie, oczekując gościa.
Doszłam do wniosku, że taras będzie odpowiednim miejscem. W
salonie kręciło się całe towarzystwo, a w moim pokoju zazwyczaj
nie przyjmuję gości (jeśli ich mam), bo wydaje mi się to
naruszeniem mojej prywatności. Taras jest więc idealny, szczególnie
że pogoda i dziś dopisała.
Pół godziny po moim przyjściu
na taras, pojawił się na nim również młody, wysoki, bardzo
szczupły chłopak o bladej karnacji. Oczy ma brązowe, duże niczym
Bambi. Wiktor chyba zatrzymał się w dwa tysiące dwunastym roku,
jeśli chodzi o fryzurę, gdyż ma emo grzywkę, która praktycznie
zakrywa mu lewe oko, na szczęście reszta włosów jest krótka.
Jego kudły również są brązowe. Chłopaczyna nie grzeszy urodą.
Ubrał się niechlujnie, niczym na lekcje WFu, ale chyba się tym nie
przejmował. Przyszedł tu o jednej kuli, za drugie ramie
podtrzymywała go moja mama. Pomogła mu delikatnie usiąść na
krześle obok mojego.
- Tak to jest, gdy za bardzo odpuści się
rehabilitację. - Ruchem brody wskazał kulę, jednocześnie podając
mi prawą dłoń, ani na chwilę nie przestając się uśmiechać. -
Jestem Wiktor. A ty, Aniela, prawda?
- Tak, aczkolwiek wolę,
gdy mówi się do mnie Nela.
- Spoko, też tak wolę. Aniela
kojarzy mi się z moją pierwszą miłością, to imię należy tylko
do niej. – Rozmarzył się. Czy on jest taki sentymentalny, czy
tylko takiego gra? I czemu mówi mi o tak prywatnych sprawach? Już
go nie lubię.
Mama przyniosła nam dwie puszki mojej ulubionej
Pepsi. Szepnęła mi na ucho, bym nie piła za dużo, bo to sam
cukier. Dlaczego więc kupuje mi takie rzeczy, skoro mam ich nie
pić?
Kiedy wyszła, zmieniłam temat na bezpieczniejszy.
-
Słyszałam, że mamy wspólnie jechać na turnus. Do Bydgoszczy,
tak?
- Taaak, jestem tam regularnie.
- I jak tam z poziomem
rehabilitacji?
- Bardzo dobrze. Ej, w sumie jak nazbierasz te
dziesięć tysięcy? Kiedyś turnusy kosztowały mniej. Masz w ogóle
subkonto w jakiejś fundacji?
- Pierwszy raz od pięciu lat
dostałam dofinansowanie od Państwowego Funduszu Osób
Niepełnosprawnych, więc pokryje to prawie połowę turnusu.
Subkonto też mam. Tak z innej beczki też wkurza cię gadanie ludzi
o fundacjach? Że niby oni nam wszystko finansują!
- Wkurza
mnie to fest! - Wiktor zdecydowanie się ożywił, ręce zaczęły mu
gestykulować. - Czy ci ludzie nie mogą się trochę douczyć,
chociażby z neta? Przecież to nie ten typ fundacji! Oni nam tylko
udostępniają konto, a zbierać musimy już sami.
- No właśnie!
Czy to z jednego procentu podatku, czy listownymi apelami do firm.
-
Dokładnie! I jeszcze to fundacja decyduje, na co możemy wydać a na
co nie. Na wszystko trzeba mieć faktury.
Oboje zamilkliśmy.
Ciekawe czy on też zdał sobie wtedy sprawę, że ten temat chyba
nie pasuje ani na pierwsze spotkanie, ani tym bardziej do młodych
ludzi? Narzekamy jak jacyś dziadkowie. Gadaliśmy potem o
przysłowiowej pogodzie, maturach i innych bzdetach. Bardzo
żałowałam, że nie poruszył tematu Sergiusza, ale sama też nie
chciałam z tym wyskakiwać.
W pewnym momencie Wiktor dziwnie
ożywiony wstał i dość szybko jak na niego, podszedł do
balustrady tarasu. Bałam się trochę o niego, więc pochwyciłam
balkonik i ruszyłam w tym samym kierunku. Prawdę mówiąc, nie mam
pojęcia, jak miałabym mu pomóc, gdyby upadł. Nie upadł.
Uśmiechał się wesoło. Przy bramce stała żona Sergiusza z ich
córką, najwyraźniej gdzieś się wybierały.
- Kogo ja tu
widzę! Moja ulubiona bibliotekarka, Magdusia! - Pomachał jej wolną
ręką. Magda odmachała mu i poszły dalej. Czyżby Wiktor znów się
zgrywał? A może lubi Magdę tak jak ja Sergiusza? Chociaż JAK ja
lubię Sergiusza?
- Bardzo lubiłem chodzić do biblioteki, gdy
Magda tam była. Piękna kobieta, moja ulubiona osoba. - Wyjaśnił
mi, gdy się oddaliła. - Dlaczego nie powiedziałaś mi, że
jesteście sąsiadkami? Teraz będę tu często wpadał. -
Wyszczerzył się w moim kierunku.
- Ej, zgrywasz się czy
mówisz serio...?
Nie zdążył mi odpowiedzieć. Moja mama nam
przerwała, bo Wiktor z jego rodzicielką, jadą już do domu.
Szkoda, że nie odpowiedział, aczkolwiek cieszyłam się z
odzyskanego spokoju. Otworzyłam Pepsi i zatopiłam się w lekturze.
W ramach buntu wypiłam całą puszkę ulubionego napoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz