Szesnasty
lipca, niedziela.
Czy to był sen? A może to majaki? W trakcie
upałów bardzo łatwo o halucynacje. Obudziłam się około piątej
rano. Już wtedy czuć było zapowiadający się upał, lecz mogłam
jeszcze śmiało szukać orzeźwienia na zewnątrz. Na szczęście
wszyscy domownicy jeszcze spali. Z tą myślą poczułam się lepiej.
Niestety poprzedniego wieczoru mama po raz kolejny odstawiła
balkonik na korytarz. A kij tam! Pomyślałam sobie, że pójdę na
czworakach. W końcu o tej porze nikt mnie nie zobaczy. Ubrałam
dłuższe spodnie od piżamy, po czym ruszyłam na taras. Dobrze, że
na noc zostawiam lekko uchylone drzwi balkonowe. Na miejscu wdrapałam
się na ulubione krzesło, to stojące tuż przy ścianie. Ledwo
usiadłam, a usłyszałam klakson. Ktoś mnie wołał. Sergiusz!
Poczułam zdradliwe ciepło na policzkach. Pewnie widział mnie
podczas raczkowania! Gołym okiem można było zauważyć, że
rodzina Kowalów wyjeżdża na wakacje. Tył samochodu był szczelnie
zapakowany, na dachu dobrze przyczepione, stały dwa rowery. Sergiusz
się do mnie uśmiechnął! Lubi mnie! Chociaż trochę! Chwilę
potem odjechali w siną dal, a ja do końca dnia miałam dobry humor.
Nawet przestałam przejmować się tym, że zostałam przyłapana na
raczkowaniu. Zresztą, co z tego? Pewnie w swojej fizjoterapeutycznej
karierze nie takie rzeczy widział.
Siedemnasty
lipca, poniedziałek.
Dziś grzało trochę mniej niż wczoraj,
lecz wciąż na tyle mocno, by nie chcieć wychodzić z
pomieszczenia, w którym znajduje się wiatrak. Około dziewiątej
rano przyjechała do nas pani Ela Kozłowska z synem. Oczywiście
Wiktor od razu został ulokowany w moim pokoju! Rzecz jasna bez
uprzedniego zapytania mnie o pozwolenie. Żałowałam, że nie było
z nami Laury. Jest mega towarzyska, zagada każdego. Tymczasem moje
umiejętności społeczne mocno przypominają te typowo autystyczne.
Niestety Laura nie mogła być z nami. Tadeusz nakazał córce uczyć
się codziennie od ósmej rano do dwunastej. Jeśli mama była o tej
porze w domu, skrupulatnie pilnowała czy jej młodsza latorośl się
należycie pogłębia wiedzę.
W milczeniu z Wiktorem
korzystaliśmy więc z dobrodziejstw wiatraka. Ja na moim łóżku,
on natomiast na podłodze. Kozłowski jakby czytał mi w myślach, bo
po dłuższej chwili podzielił się z myślą, podobną do tej,
którą miałam wtedy w głowie.
- Też nie mam pojęcia,
dlaczego one tak trzymają nas razem. Pewnie obie myślą, że skoro
jesteśmy niepełnosprawni to i podobni charakterologicznie. Według
naszych matek więc oczywistością jest to, że zostaniemy
najlepszymi przyjaciółmi. To trochę taka nieuświadomiona
dyskryminacja z ich strony, nie sądzisz?
Nic mu nie
odpowiedziałam. Kiedy na niego patrzyłam, ciągle myślałam o tym,
jakim obleśnym stalkerem jest! Z jednej strony chciałam mu
powiedzieć, że wiem o tych zdjęciach, z drugiej jakoś nie mogłam
się przełamać, a z trzeciej nie potrafiłam poruszyć z nim
żadnego innego tematu.
Z niezręcznej sytuacja uratowała nas
mama. Jak zwykle wszystko jej nie pasowało. Zaczęłam żałować
tego ratunku niemal natychmiast.
- Aniela do cholery! Gościa
sadzasz na podłodze?! Gdzie ty masz rozum?!
- Sam się zgodził
do cholery! - Nie wytrzymałam. Musiałam krzyknąć. Mama spojrzała
na mnie przeciągle. Chciałam wyczytać, to co mówiła jej twarz,
ale od zawsze mam ogromne kłopoty z odczytywaniem mimiki u innych.
Udaję mi się to tylko wtedy, gdy emocje na twarzy rozmówcy są
ewidentnie skrajne.
Wiktor usiadł obok mnie na łóżku. Chyba
po to, aby załagodzić konflikt.
- Mniejsza z tym. – Mamie
wyjątkowo nie chciało się dziś kłócić, bo machnęła ręką. -
Chciałam was tylko poinformować o tym, że ja i Tadek wyjeżdżamy
na pierwsze dwa tygodnie sierpnia. Tadek dostał wtedy urlop. Ty i
Laura zostaniecie tutaj. Laurka miała z nami jechać, ale musi się
uczyć. O nic się nie martw. Na czas naszych wakacji Wiktor i Ela tu
się wprowadzą. Ty przez ten czas będziesz dzieliła pokój z
siostrą. Ela będzie wozić cię na rehabilitację
Już
chciałam zaprotestować. Ostatnie co chciałam to dzielić
mieszkanie z szalonym stalkerem oraz łóżko z postrzeloną
małolatą. Już miałam się odezwać, lecz Wiktor powstrzymał mnie
gestem ręki. Nastolatek zaczął nowy, lecz jednocześnie pokrewny
temat rozmowy.
- A gdzie państwo jadą? Może nad morze ? -
Byłam zaskoczona. Wbiłam w niego wzrok, więc szybko uzupełnił
wypowiedź. – Pytam, bo Sergiusz z rodziną właśnie tam pojechali
w tę niedzielę. Może jadą państwo do tej samej
miejscowości?
Pytanie było całkiem zwyczajne, lecz mama
natychmiastowo poczerwieniała na twarzy.
- Nie, nigdy nie
pojadę już nad morze. Mam stamtąd złe wspomnienia związane z
pewną znajomą. - Odparła dumnie. - Jedziemy na Mazury. - Wstała i
skierowała się ku wyjściu, lecz najwyraźniej coś jej się
przypomniało. - Piątego września idziemy na wesele do Gośki, tej
chrześnicy Tadka. Wiktor będzie twoją osobą towarzyszącą. -
Dopiero po przekazaniu tego komunikatu wyszła.
Dlaczego mam iść
na wesele dziewuchy, którą widziałam tylko raz w życiu?! I czemu
akurat z Wiktorem?! Nastolatek wytrącił mnie z huraganu myśli.
-
Widziałaś, jak się zagotowała, gdy zapytałem o morze? Ta cała
historia ze znajomą musiała ją mocno ruszyć! Gdybyś nie powstała
relatywnie krótko po zrobieniu tamtej fotografii, byłbym pewien, że
chodzi tu o jakaś zakazaną lesbijską miłość.
- Co ty
bredzisz?!
- I nie oburzaj się tak na nasze wspólne wakacje. -
Na Wiktorze moje wybuchy złości najwidoczniej nie robiły
najmniejszego wrażenia. - Nie widzisz, że to wielka szansa na
odkrycie kim jest twój stary? Będziemy mogli przekopać cały dom!
A co do wesela, to się nie martw. Spróbuję się z tego wymiksować.
Też nie lubię takich imprez.
Niechętnie przyznałam mu rację.
Dziewiętnasty
lipca, środa.
Znów jest gorąco! Nie aż tak, by mdleć z
powodu upałów, lecz na tyle, by z czystym sumieniem siedzieć przy
laptopie w towarzystwie wiatraka. Nie wiem, co mnie ruszyło, ale
weszłam na facebookowy profil gabinetu rehabilitacyjnego, w którym
pracują teraz Ada i Paweł. Obejrzałam wszystkie zdjęcia związane
z tym miejscem. Zarówno te na profilu, jak i odpowiednio oznaczone
przez rodziców małych pacjentów. Na wszystkich moi przyjaciele
wydają się zadowoleni z tego, gdzie i z kim są. Może już o mnie
zapomnieli? W końcu mają prawo, po tym, co im zrobiłam. Zresztą,
czas robi swoje. Mają teraz inne, lepsze życie. Coraz rzadziej do
mnie piszą. A może zawsze byłam dla nich tylko pacjentką i dalszą
znajomą? Może całe życie tkwię w iluzji?