Dwunasty kwietnia,
środa.
Otworzyłam oczy, to już prawdziwy sukces. Zbudziły
mnie promienie wiosennego słońca. Spojrzałam w lewą stronę. Na
szczęście mój balkonik stał przy łóżku. Chociaż raz mama
posłuchała mnie i nie odstawiła go na korytarz. Usiadłam. Kurde,
jednak miesiąc bez rehabilitacji robi swoje. Nogi są o wiele
bardziej napięte, niż powinny. Wczoraj na facebookowej grupie
poświęconej mojemu schorzeniu, czyli Mózgowemu Porażeniu
Dziecięcemu, zawzięcie kłóciłam się z jedną dziewczyną o to,
czy ciągła rehabilitacja jest w naszym przypadku potrzebna. Prawie
mnie tam zablokowali. Często jestem dość nielubianą osobą,
zarówno w internecie, jak i poza nim.
Jeszcze siedząc,
rozejrzałam się po moim pokoju. Jasnofioletowe ściany nieźle
komponują się z białą, drewnianą szafą oraz komodą z tego
samego tworzywa. Ładnie tak wyglądają, gdy stoją obok siebie.
Zakrywają ścianę tuż przy drzwiach. Biała drewniana szafka nocna
stoi po lewej stronie dużego łóżka z czarnym węzgłowiem. Tuż
obok szafki można zauważyć drzwi balkonowe. Prowadzą na taras. Po
prawej stronie łóżka stoi białe biurko. Wolę by stało tutaj,
gdyż niepewnie czuję się na krzesłach, szczególnie na takich
nieopartych o ścianę. Dalej w głębi pokoju znajduje się mały
kącik do samodzielnej rehabilitacji. Na ścianie wiszą drabinki.
Oparte są o nie złożony materac i piłka do ćwiczeń. Jeśli mam
być szczera, jest to dość nowy pokój. Przeprowadziłam się tu
razem z mamą, ojczymem i siostrą dwa tygodnie temu. Nie jest to
jednak całkowicie nieznane mi miejsce. W tej wsi, która zwie się
Orzechowice i leży dwadzieścia kilometrów od granicy z Ukrainą, w
województwie lubelskim urodziła się i przez długi czas mieszkała
moja matka. Kiedy byłam mała, często spędzałam tu czas. Nigdy
nie byłam jednak na typowych wakacjach u dziadków. Byli już wtedy
w leciwym wieku i raczej nie daliby rady zajmować się
niepełnosprawną wnuczką. Jako dziecko nie mogłam się z tym
pogodzić, teraz staram się o tym nie myśleć. Dziadkowie od roku
już nie żyją. Zmarli w krótkim odstępie czasu. Mama jest
jedynaczką, więc odziedziczyła połowę bliźniaka, w którym
mieszkali jej rodzice. Dla mamy i ojczyma spadek był niemal cudem,
gdyż ceny wynajmu naszego dawnego mieszkania zostały ostatnio
drastycznie podwyższone. Nie byłam załamana śmiercią dziadków,
gdyż tak od czternastego roku życia mój kontakt z nimi jakby się
rozmył. Coraz rzadziej ich odwiedzaliśmy, nie bywali u nas w żadne
święta.
Spojrzałam w lustro, które stoi naprzeciwko mojego
łóżka. No tak, mama ma rację. Faktycznie jestem gruba.
Sześćdziesiąt pięć kilo to jednak nadwaga, gdy ma się sto
pięćdziesiąt cztery centymetry wzrostu. Najgorzej jest z
ramionami, wyglądają jak u kulturysty, są bardzo masywne. Z
brzuchem i udami też nie jest najlepiej, aczkolwiek ramiona to mój
największy kompleks. Jestem totalnym przeciwieństwem mojej mamy.
Ona od zawsze jest drobniutka i szczerze jej tego zazdroszczę.
Zresztą nie tylko tym się różnimy. Rodzicielka jest rudowłosą,
krótkowłosą pięknością o szarych oczach. Ja natomiast mam
długie, gęste włosy w kolorze mysiego blondu. Moją twarz ktoś
kiedyś określił mianem czystego folkloru. Duże, wręcz
chomikowate policzki, wąskie usta, kartoflany nos, duże czoło
(które przykrywam grzywką) i ślady trądziku różowatego nie
czynią ze mnie piękności. Za to podoba mi się kolor moich oczu,
są ciemnozielone z nutą brązu. Podobno to kolor typowy dla Słowian
zachodnich. Natomiast fizycznie łączy mnie z mamą to, że obie
wyglądamy dość młodo jak na swoje lata. Większość nieznajomych
ludzi bierze mnie często za trzynastolatkę bądź czternastolatkę.
Strasznie są zmieszani, gdy dowiadują się, iż pod koniec sierpnia
skończę dwadzieścia trzy lata. Przepraszają mnie tak intensywnie,
jakby co najmniej wymordowali mi połowę rodziny. A ja się cieszę.
Do dziś czuję się mentalnie nastolatką. Totalnie nie umiem
utożsamiać się z moimi rówieśniczkami. Niektóre nawet mają
dzieci! Westchnęłam, patrząc na swoje odbicie w różowej piżamie
z motywem jednorożca. Pewnie jestem podobna do ojca. Szkoda tylko,
że nic o nim nie wiem oprócz tego, że istnieje bądź istniał.
Nawet moje nazwisko, czyli Wadomska jest panieńskim nazwiskiem mojej
matki. Za każdym razem, gdy pytam o ojca, rodzicielka blednie i
zaciska usta w wąską kreskę. Zawsze wtedy powtarza, że przeszłość
jest przeszłością. O ojcu przekazała mi tylko tyle, że bardzo ją
zranił i nie chce już wracać do tego tematu. Na całkiem logiczne
argumenty o moim prawie do wiedzy o swoich korzeniach odpowiedziała,
że skoro ona tak wiele dla mnie poświęciła, to ja mogę poświęcić
się teraz dla niej i zdusić w sobie potrzebę poznania, jak to
określiła - „dawcy spermy”. Tak bardzo zraniła mnie jej
odpowiedź, że już nigdy więcej nie poruszałam tego tematu. Od
czasu przeprowadzki do Orzechowic tlą się we mnie myśli o tym, by
odnaleźć ojca. W końcu mama urodziła mnie, gdy miała
siedemnaście lat. On pewnie też stąd pochodzi. Może bym go
poszukała? Tylko jak? Eh, płonne marzenia! Spokojnie chwyciłam
balkonik, wstałam, po czym obeszłam łóżko wokół, by znaleźć
się tuż przy biurku. Skrzywiłam się. Na biurku stał odsmażany
gołąbek ze świąt, kubek inki czekoladowej, oraz szklanka pełna
wody z cytrynem i imbirem. Okropieństwo! Niestety muszę wypić
miksturkę odchudzającą, mama przed wyjściem do pracy wszystko
sprawdzi. A na pewno przyjdzie, bo musi związać mi włosy. Nie mam
na tyle sprawnych rąk, by sama to zrobić. Pociesza mnie jedynie
myśl, że mama niedługo pójdzie do tej swojej budki z kebabem,
Tadeusz, czyli ojczym pojedzie do miasta, by oferować ludziom swoje
usługi taksówkarskie, a moja przyrodnia młodsza, siedemnastoletnia
siostra Laura pójdzie dziś po raz pierwszy do wiejskiego liceum.
Tuż po przeprowadzce Laura wręcz wymusiła pozostanie w dawnej
szkole, gdyż nie chciała tracić kontaktu z przyjaciółkami.
Niestety dla mamy i Tadeusza koszty dojazdów były zbyt wysokie i od
dzisiaj zaczyna naukę bliżej. Zrobiła nawet o to awanturę. Pomimo
że za nią nie przepadam, to teraz jest mi jej szkoda. Ja nie miałam
takiego problemu. Jestem pasożytem społecznym, bo żyję z renty.
Parę razy podchodziłam do matury, ale nigdy nie udało mi się
zaliczyć matmy. Co dalej? Szczerze to nie wiem. Na razie chcę się
skupić na rehabilitacji. Podobno mama już kogoś tu znalazła. Nie
cierpiałam towarzysko z powodu przeprowadzki, bo jedyną
przyjaciółkę mam w internecie. Irenka jest rok starsza ode mnie,
ma to samo schorzenie co ja, aczkolwiek jeździ na wózku. Pochodzi
ze Szczecina, więc z racji małej mobilności nas obu nie
widziałyśmy się na żywo ani razu, a znamy się już pięć
lat.
Przyznam się tu sama przed sobą, że o ile zazwyczaj
słucham namiętnie takich zespołów jak Linkin Park, The Rasmus czy
Green Day to Grzegorz Turnau, który specjalizuje się w poezji
śpiewanej, zajął specjalne miejsce w moim sercu. Często wyobrażam
sobie, że jest moim ojcem, z którym mogę czy to pogadać przy
herbacie w kuchni, czy to wyjść z nim na letni spacer. Oczywiście
nie podejrzewam pana Grzegorza o to, że jest moim prawdziwym ojcem,
aczkolwiek lubię sobie wyobrażać, że nim jest. Trzymam nawet jego
zdjęcie na biurku. Wydrukowałam je z neta.
Po skonsumowaniu
śniadania odpaliłam laptopa, by sprawdzić jak tam moja powieść
na Wattpadzie, czyli „Nina i czarna herbata”. Pisałam, by oswoić
się z przeprowadzką. Postanowiłam publikować „Ninę...”
online. Nie była może hitem internetu, aczkolwiek miałam paru
wiernych czytelników. Było też sporo krytyki, głównie
konstruktywnej. Dużo ludzi myślało, że pamiętniki Niny są
autentyczne! Głupota, nikt by nie opisywał tak szczegółowo
swojego życia w internecie. Ludzie bywają naiwni.
- Aniela,
mam dla ciebie dobrą wiadomość! - Do pokoju weszła rozradowana
mama. Zjeżyłam się. Bardzo nie lubię pełnej wersji mojego
imienia. Być może dlatego nadałam je negatywnej postaci w mojej
powieści? Wszędzie w sytuacjach nieformalnych praktycznie od zawsze
funkcjonuję jako Nela i bardzo mi się to zdrobnienie podoba. Każdy
to szanuje. Oprócz mamy. Oczywiście nic nie powiedziałam. Jak
zwykle.
- Już wiem czemu połowa naszego bliźniaka stała
pusta. Mieszka w niej twój nowy fizjoterapeuta wraz z żoną. Przez
te dwa tygodnie łącznie ze świętami byli na urlopie, ale już
dziś wracają. W czwartek zawiozę cię na rehabilitację. Jesteś
zapisana na trzynastą. Dobrze jest mieć takiego sąsiada. – Nie
dając mi dojść do słowa, związała mi włosy w jedną z moich
ulubionych fryzur, czyli kucyka na boku. Podała ubrania z szafy,
sprawdziła, czy wypiłam miksturkę, a na koniec zabrała puste
naczynia i wyszła z pokoju.
Nie wiem czemu, ale czuję, że
moje życie się zmieni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz