Spis rozdziałów.~

środa, 26 kwietnia 2023

Rozdział trzeci - Różany zapach.


Dwudziesty czwarty kwietnia, Poniedziałek.

Siedziałam dziś w narożniku kuchennym. Delektowałam się świętym spokojem, gdyż młodsza siostra nie wróciła jeszcze ze szkoły, a ojczym z pracy. Mama natomiast plotkowała ze swoją koleżanką przez telefon.
Mając ciszę i spokój, rozmyślałam o tym, jak idiotycznie przedstawiłam postać Tomka, czyli fizjoterapeutę w „Ninie”. Gdybym tylko wzorowała się na Sergiuszu, wszystko w tej postaci byłoby lepsze! Eh, mądry Polak po szkodzie! Czemu od wtorku dzieli mnie tyle godzin? Tyle godzin od owocnych ćwiczeń i ciekawych rozmów...

Z rozmyślań wyrwała mnie młodsza siostra, która właśnie wbiegła do kuchni. Wyglądała jakby przed kimś uciekała. Jej blond loki były rozwiane w cztery strony świata, a szare oczy niemal płonęły adrenaliną.
- Nelson, zastanawiałaś się kiedykolwiek, kim jest twój ojciec? - Nastolatka nie bawiła się w konwenanse. Szybko usiadła obok mnie.
- Co ty tak nagle? - Zdziwiłam się, nie powiem. Moje interakcje z siostrą zazwyczaj ograniczają się do mówienia sobie „cześć”, przekazywaniu informacji gdzie są rodzice oraz sporadycznych kłótni o laptopa. O cuchy nie możemy się sprzeczać, bo ona akurat odziedziczyła drobną figurę po naszej szczupłej matce. Dlatego tak bardzo zdziwiło mnie, gdy zapytała o tak prywatną dla mnie sprawę, którą nigdy wcześniej się nie interesowała.
Laura już otworzyła usta, by udzielić mi odpowiedzi, lecz nie było jej dane dokończyć. Usłyszałyśmy dobrze nam obu znany dźwięk trzaśnięcia drzwiami oraz ciężki chwiejny chód. No tak! Tadeusz znów po pracy poszedł z kolegami na wódkę i wracał autobusem, nie przejmując się pozostawionym pod monopolowym autem. Bardzo nie lubię myśleć o tym problemie rodzinnym, jakim jest alkoholizm ojczyma. Gdyby chociaż po wypiciu tych paru „małpek” był spokojny, ale nie! Zawsze szuka powodu do słownych kłótni, nawet jeśli nikt się do niego nie odzywa. Co prawda nigdy nie stosował przemocy fizycznej, ale i bez tego nie jest przyjemnie. Niejednokrotnie namawiałyśmy mamę, by rozwiodła się z Tadeuszem. Rodzicielka jednak pozostaje nieugięta. Mówi, że bardzo go jej szkoda, dlatego nie potrafi odejść.

Obie z siostrą dobrze wiemy, że lepiej nie wchodzić Tadkowi w drogę gdy jest pod wpływem. Nawet nie zdążyłam zareagować, gdy siostra chwyciła mnie za obie ręce i zaczęła ciągnąć w kierunku mojego pokoju. Laura szybko straciła cierpliwość, według niej szłyśmy zdecydowanie zbyt wolno, natomiast dla mnie tempo chodu, jakie narzuciła sprawiło, że gubiłam nogi i co chwilę byłam pewna, że zaraz wyrżnę orła. W końcu jednak dotarłyśmy do mojego pokoju, aczkolwiek dla Laury było to chyba za mało, bo zaprowadziła mnie jeszcze na taras. Dobrze, że dziś jest dość ciepło i można wyjść na zewnątrz bez bluzy. Dopiero gdy pomogła mi usiąść na wiklinowym krześle, zamknęła za sobą drzwi do mojego pokoju na klucz, po czym wróciła do mnie. Usiadła ciężko na krześle naprzeciwko mojego.
- Właśnie dlatego! - Rzuciła nagle w przestrzeń.
- Ale co „dlatego”? - Zapytałam osłupiała. Mam lekkie trudności w takim typowym dla kobiet domyślaniu się, rozumieniu aluzji czy wyczuciu atmosfery. Laura często jest poirytowana moim brakiem tychże umiejętności.
- Nelson, skup się! - Fuknęła na mnie. - Właśnie dlatego chcę, żebyś odnalazła swojego ojca! Nie widzisz, jaki tata jest? Teraz kiedy wróciliśmy na to zadupie, to może twój stary w końcu się odnajdzie? Nie słyszałaś o tym, że stara miłość nie rdzewieje? Być może jak się odnajdą, to do siebie wrócą?
O mało nie parsknęłam śmiechem. W końcu mogłam poczuć się jak starsza siostra. Zazwyczaj to Laura jest tą mądrzejszą ode mnie. Teraz mogłam się wykazać.
- Nie liczyłabym na to. Ty nawet nie wiesz jak, mama się zapowietrza, gdy pytam ją o ojca. To raczej nie świadczy o głębokim uczuciu.
Laura się tak łatwo nie podda. Ja ją znam.
- Jak nie spróbujemy, to się nie dowiemy! Zresztą masz prawo wiedzieć, kim jest twój stary! - Aż się biedaczka zapowietrzyła z tych emocji.
Trudno się nie zgodzić, już chciałam coś powiedzieć, lecz siostra najwyraźniej dostała słowotoku.
- Zresztą on chyba szuka mamy! Od tygodnia chodzi za mną jakiś facet, zresztą nie tylko chodzi, czasami stoi przed domem nawet po dobre dwie godziny! Jest mniej więcej w wieku mamy. Pewnie nadal ją kocha!
- A nie brałaś pod uwagę, że może to być zwykły zboczeniec? Mało to obleśnych staruchów, którzy uganiają się za nastolatkami?
- Ale ja to czuję! - Odparła, chyba zraniona. - Musimy sprawdzić ten trop. MUSIMY! Zresztą zrobiłam mu parę fotek z daleka, gdy mnie obserwował. - Przysunęła się bliżej mnie, po czym na ekranie telefonu pokazała mi owe zdjęcia. Co prawda na fotkach nie było widać twarzy mężczyzny, ale nawet z daleka wyglądał porządnie. Zwykli stalkerzy i pedofile raczej nie noszą eleganckich płaszczy, zresztą kto ich tam wie. Laura chyba chciała coś powiedzieć, gdy nagle jej wzrok przeniósł się, na miejsce które łatwo zobaczyć z naszego tarasu. Bardzo dobrze widać stąd nasze podwórze. Ujrzałyśmy mężczyznę ze zdjęć stojącego dumnie wyprostowanego przed bramą naszej posesji.
- Chodź, Nelson. Musimy go zaskoczyć, nawet twoim żółwim tempem zdążymy, bo będzie tu długo stał.
Miała racje. Na spokojnie i po cichu wyszłyśmy z domu, po drodze zabierając mój balkonik pozostawiony w kuchni. Laura nawet zdążyła na luzie zawiązać mi buty.
Nie jestem na moim podwórku zbyt często, gdyż nie ma kto ze mną wyjść na spacer. Mama zazwyczaj jest zbyt zmęczona pracą i prowadzeniem domu, Laura ma swoje życie, a jak wiadomo, na Tadka też nie ma co liczyć. Próg przed wyjściem do domu jest dla mnie nie do przejścia bez asekuracji. Na szczęście teraz siostra mi pomogła, więc szybko jak na moje możliwości pognałam w stronę siatki. Z bliska zauważyłam, że mężczyzna ma oczy tego samego koloru co ja! Było również czuć od niego zapach róż, co jest dziwne, bo przecież te kwiaty nie zaczęły jeszcze kwitnąć. Czułam od niego ten zapach dość intensywnie, pomimo że nasza interakcja była krótka, gdyż trwała jedynie parę sekund. Patrzyliśmy się na siebie, po czym mężczyzna odwrócił się i odszedł bez słowa.
Wróciłyśmy z Laurą do mieszkania. W jej pokoju odbyłyśmy naradę na temat tego, co się wydarzyło. Miałyśmy ustalić jakikolwiek plan, jednak nic nie wymyśliłyśmy. Jedno jest pewne: Tak łatwo się nie poddamy.

 

środa, 19 kwietnia 2023

Rozdział drugi - Pasujący człowiek.

 

Dwudziesty kwietnia, czwartek.

Właśnie mknęłyśmy z mamą ulicami pobliskiego miasteczka w kierunku gabinetu, w którym rozpoczęła się moja nowa rehabilitacja. Sergiusz, czyli mój nowy fizjoterapeuta jeszcze przed rozpoczęciem współpracy zdążył złapać u mojej mamy dużego minusa. Podczas „przypadkowego” spotkania na podwórzu moja rodzicielka usilnie chciała go przekonać, żeby przyjmował mnie u ni
ego w domu. Miałabym niewyobrażalnie bliżej. Młody mężczyzna pozostał jednak nieugięty, ciągle powtarzał, że po prostu nie ma tam dobrych warunków do terapii. Urażona mama poddała się.

W drodze do gabinetu mama nie szczędziła przykrych słów w kierunku fizjoterapeuty. Raz mówiła, że jest bez serca, by za chwile stwierdzić, że nie umie kalkulować potencjalnych zysków, bo do wszystkiego podchodzi z
byt emocjonalnie. Nawet na to nie zareagowałam. Przyzwyczaiłam się, że mama często wygłasza dość sprzeczne opinie, często nawet w jednym zdaniu. Z tego powodu trudno brać mi jej rady na poważnie. Tutaj zapiszę sobie kolejny przykład, żeby nie zapomnieć.
- Pamiętaj, zachowuj się, jak na dziewczynę przystało. Siedź prosto, nie mów zbyt wiele, najlepiej to nie mów nic oprócz tego, co niezbędne. Przecież i tak nie masz żadnych zainteresowań, więc nie masz o czym opowiadać. - Zaczęła, patrząc cały czas w kierunku jazdy, żeby zaraz potem dodać. - Najważniejsze jest, aby być sobą.
Czy ona serio nie zauważa, że mówi rzeczy, które są ze sobą sprzeczne? No i widać też, iż mnie nie zna. To, że nie pokazuję jej swoich powieści internetowych, przeczytanych książek (chociaż to teoretycznie mogłaby zauważyć, bo przed przeprowadzką wypożyczałam ich całkiem sporo) czy też kolekcji obejrzanych azjatyckich seriali nie oznacza braku zainteresowań.
Zresztą dręczył mnie wtedy inny problem. Nie mam miłej natury, więc często kłócę się z ludźmi. Tak było również jakiś tydzień temu na czacie internetowym. Leżąc w łóżeczku, z telefonem w łapce kłóciłam się z jakimś napaleńcem. Oskarżał mnie o bycie facetem, bo nie chciałam wysłać mu nagich fotek! Trudno jest u mnie z regulacją emocji i często gryzłam etui od telefonu, gdy byłam wściekła. Niestety wtedy ugryzłam o centymetr za daleko i wyświetlacz poszedł sobie w las. Nikt nie zna prawdziwiej wersji wydarzeń. Nikt też nie wie o tym, jak duży mam problem z kontrolowaniem i przeżywaniem emocji. Oficjalnie telefon mi spadł, więc być może jeszcze pójdzie do naprawy. Jeśli przyznałabym się do tego, co stało się naprawdę, to zostałabym bez telefonu na wieki.

Nie miałam czasu już dłużej nad tym myśleć, bo właśnie dotarłyśmy na miejsce. Nasze auto stanęło przed długim, białym parterowym budynkiem.
Po tym mama pomogła mi wyjść z samochodu, podeszłyśmy do drzwi, na których było sporo naklejek typu „Ubezpieczenia”, „Wróżka Matylda” czy „Usługi pielęgniarskie”. Wśród nich była też ta, której szukałyśmy: „Gabinet Rehabilitacji Dzieci i Młodzieży NEUROZONE – Sergiusz Kowal”.
Nie przerażało mnie to, że idę do fizjoterapeuty dziecięcego, wręcz przeciwnie. Moje schorzenie powstało na skutek skrajnego wcześniactwa, urodziłam się w dwudziestym szóstym tygodniu ciąży. Pomimo mojego wieku, jestem zaliczana do tak zwanej neurologii dziecięcej, gdy chodzi o rehabilitację. W przeciwieństwie do neurologii dorosłej, czyli na przykład ludzi po udarach, nie mam w pamięci mięśniowej prawidłowego wzorca chodu, bo nigdy nie byłam zdrowa. Niby taka pierdoła, a w terapii zmienia wszystko. Siłą rzeczy fizjoterapeuci dziecięcy wiedzą o moim MPD więcej niż ci typowo dla dorosłych.
Kiedy w końcu przeszłyśmy ponury korytarz składający się z białych ścian i szarych śliskich kafelek (strasznie się bałam po nich iść, myślałam, że zaraz upadnę, dlatego mój chód był sztywniejszy niż zwykle), na jego końcu znalazłyśmy drzwi z odpowiednią plakietką.
W środku przywitał nas chyba najbrzydszy mężczyzna, jakiego do tej pory widziały moje oczy. Jeśli ja mam nadwagę, to on waży zdecydowanie za mało. Wydaje się niewiele wyższy ode mnie. Cienkie, jasne i długie włosy ma niezgrabnie związane „na samuraja”, a wytrzeszcz oczu
posiada potężny! Pomimo wielkości trudno jest określić kolor jego tęczówek, są takie szaro-bure, byle jakie. Przywitał nas w spranej, zbyt szerokiej koszulce i za dużych dresach. Pomimo tego wszystkiego natychmiastowo poczułam do niego sympatię.
Gabinet Sergiusza jest wielkości mojego pokoju. I o ile na pokój taki metraż jest duży, to na gabinet wręcz przeciwnie, szczególnie jeśli lewą część gabinetu zajmuje duża kozetka, a po prawej znajduje się uczepiona do sufitu platforma terapeutyczna. Całą podłogę oprócz wąskiego przejścia zajmują maty. Na szczęście jedno okno
pokrywa praktycznie całą ścianę co, optycznie powiększa pomieszczenie.
- Cześć, Sergiusz jestem. Miło mi cię poznać Anielo. Do której klasy chodzisz? - Podał mi rękę, spoglądając na mnie ciepło. - Możesz mi mówić po imieniu.
To, że mówi się do fizjoterapeutów po imieniu (o ile nie są tymi szkolnymi), nie jest dla mnie niczym nowym, od kiedy przestałam być dzieckiem. Nie oznacza to od razu jakiejś wielkiej zażyłości, po prostu ułatwia kontakt.
- Miło mi, aczkolwiek wolę, gdy mówi się do mnie Nela...
- Ach, nie wymyślaj! Nie masz pięciu lat, by nazywać cię Nelą! - Mama weszła mi w słowo, po czym zwróciła się do Sergiusza. – I już do żadnej klasy nie chodzi, ma już prawie dwadzieścia trzy lata.
- Tym lepiej! - Fizjoterapeuta wyglądał tak, jakby wygrał szóstkę w totka. - Mogę więc przeprowadzić wywiad początkowy bezpośrednio z pacjentką. Zgadasz się, Nela?
I tym u mnie zapulsował. Pokiwałam z entuzjazmem głową. Natomiast po minie mamy było zdecydowanie widać, że Sergiusza nie polubi.
- To ja pójdę na kawę i za godzinę wracam. - Odparła z przyklejonym uśmiechem na twarzy, po czym wyszła z gabinetu.

Sergiusz zaprosił mnie, bym usiadła na kozetkę, żeby przeprowadzić wywiad. Na początku jednak podsunął mi dwie umowy do podpisania. Pierwsza to zgoda na stworzenie dokumentacji fizjoterapeutycznej, a drugą była zgoda na nagrywanie. Obie podpisałam od razu, nie były to żadne nowości. Pierwsza to formalność. Nagrywanie też nie jest mi obce. Często na turnusach fizjoterapeuci nagrywali moje poczynania na koniec i początek turnusu. W takich miejscach jednak nie podpisywało się zgody z każdym fizjoterapeutą z osobna, lecz z całym ośrodkiem. Sergiusz natomiast nagrywa pacjenta na początku i końcu każdego miesiąca.
Następnie wypytał mnie o moją dawną rehabilitację, schorzenie i pozostałe podstawowe informacje. Między innymi powiedziałam, że z moją poprzednią fizjoterapeutką często wychodziłam w teren, na spacery, do biblioteki czy na zakupy, żeby, uczyć się chodzić na różnym terenie i trenować umiejętności społeczne, z którymi wciąż jest u mnie dość słabo. Sergiusz od razu podchwycił ten pomysł.
- To świetne! Nie widzę powodów, byś nie miała kontynuować tego ze mną. Od razu jednak zaznaczam, że takie wypady mogą mieć miejsce w tylko w czasie naszych zajęć i tylko w miejscach publicznych. Nie zrozum mnie źle, po prostu przezorny zawsze ubezpieczony, prawda?
Jasne, że rozumiem. Co prawda nie w neurologii dziecięcej, ale na przykład w rehabilitacji sportowej, rzadko, bo rzadko, ale bywa tak, że ładne sportsmenki próbują uwodzić fizjoterapeutów.
Po standardowym nagraniu moich umiejętności chodu przy balkoniku, prowadzaniu za rękę oraz poruszaniu się czworakach, Sergiusz postanowił wyjść ze mną przed budynek.
-
Totalną pewność będę miał dopiero po dokładnej analizie filmików, ale wydaję mi się, że zbyt nisko podnosisz nogi. Na parkingu znajduje się krawężnik. Tam sobie potrenujemy.
Więc wyszliśmy przed budynek. Na miejscu chwyciłam Sergiusza za rękę i tak zaczęłam walkę z krawężnikiem. Kiedy spojrzałam na niego w promieniach wiosennego, ciepłego słońca wyglądał może nie ładnie, ale sympatycznie. Uważam, że większość ludzi (w tym ja) mamy tak paskudne charaktery, że nie nadajemy do tego świata, jesteśmy zbyt kanciaści emocjonalnie. Natomiast Sergiusz zdaje się tu pasować idealnie.

Pod koniec zajęć przyszła mama. Zdziwiła się, że ćwiczymy na parkingu, ale o nic nie zapytała.
Zanim przyszła Sergiusz powiedział mi, że jest osiem lat ode mnie starszy, ma żonę oraz roczną córeczkę. Również słucha Grzegorza Turnaua! Ma dobry gust muzyczny. Zaprosił mnie do znajomych na fejsie, bo pomimo że ma numer do mojej mamy, stwierdził, że to ze mną chciałby ustalać terminy zajęć, bo jestem pełnoletnia. Na początku chciał mój numer telefonu, ale niestety nie mogłam mu go dać z wiadomych przyczyn.
Do końca dnia rozmyślałam o tym wszystkim. Nawet nie chciało mi się pisać do Irenki, pomimo że czekała na relacje. Napisałam do niej dopiero następnego dnia.
Czuję, że mam kolejną osobę, która życzy mi dobrze.

wtorek, 11 kwietnia 2023

Rozdział pierwszy - Poranek pełen myśli.

Dwunasty kwietnia, środa.
Otworzyłam oczy, to już prawdziwy sukces. Zbudziły mnie promienie wiosennego słońca. Spojrzałam w lewą stronę. Na szczęście mój balkonik stał przy łóżku. Chociaż raz mama posłuchała mnie i nie odstawiła go na korytarz. Usiadłam. Kurde, jednak miesiąc bez rehabilitacji robi swoje. Nogi są o wiele bardziej napięte, niż powinny. Wczoraj na facebookowej grupie poświęconej mojemu schorzeniu, czyli Mózgowemu Porażeniu Dziecięcemu, zawzięcie kłóciłam się z jedną dziewczyną o to, czy ciągła rehabilitacja jest w naszym przypadku potrzebna. Prawie mnie tam zablokowali. Często jestem dość nielubianą osobą, zarówno w internecie, jak i poza nim.
Jeszcze siedząc, rozejrzałam się po moim pokoju. Jasnofioletowe ściany nieźle komponują się z białą, drewnianą szafą oraz komodą z tego samego tworzywa. Ładnie tak wyglądają, gdy stoją obok siebie. Zakrywają ścianę tuż przy drzwiach. Biała drewniana szafka nocna stoi po lewej stronie dużego łóżka z czarnym węzgłowiem. Tuż obok szafki można zauważyć drzwi balkonowe. Prowadzą na taras. Po prawej stronie łóżka stoi białe biurko. Wolę by stało tutaj, gdyż niepewnie czuję się na krzesłach, szczególnie na takich nieopartych o ścianę. Dalej w głębi pokoju znajduje się mały kącik do samodzielnej rehabilitacji. Na ścianie wiszą drabinki. Oparte są o nie złożony materac i piłka do ćwiczeń. Jeśli mam być szczera, jest to dość nowy pokój. Przeprowadziłam się tu razem z mamą, ojczymem i siostrą dwa tygodnie temu. Nie jest to jednak całkowicie nieznane mi miejsce. W tej wsi, która zwie się Orzechowice i leży dwadzieścia kilometrów od granicy z Ukrainą, w województwie lubelskim urodziła się i przez długi czas mieszkała moja matka. Kiedy byłam mała, często spędzałam tu czas. Nigdy nie byłam jednak na typowych wakacjach u dziadków. Byli już wtedy w leciwym wieku i raczej nie daliby rady zajmować się niepełnosprawną wnuczką. Jako dziecko nie mogłam się z tym pogodzić, teraz staram się o tym nie myśleć. Dziadkowie od roku już nie żyją. Zmarli w krótkim odstępie czasu. Mama jest jedynaczką, więc odziedziczyła połowę bliźniaka, w którym mieszkali jej rodzice. Dla mamy i ojczyma spadek był niemal cudem, gdyż ceny wynajmu naszego dawnego mieszkania zostały ostatnio drastycznie podwyższone. Nie byłam załamana śmiercią dziadków, gdyż tak od czternastego roku życia mój kontakt z nimi jakby się rozmył. Coraz rzadziej ich odwiedzaliśmy, nie bywali u nas w żadne święta.
Spojrzałam w lustro, które stoi naprzeciwko mojego łóżka. No tak, mama ma rację. Faktycznie jestem gruba. Sześćdziesiąt pięć kilo to jednak nadwaga, gdy ma się sto pięćdziesiąt cztery centymetry wzrostu. Najgorzej jest z ramionami, wyglądają jak u kulturysty, są bardzo masywne. Z brzuchem i udami też nie jest najlepiej, aczkolwiek ramiona to mój największy kompleks. Jestem totalnym przeciwieństwem mojej mamy. Ona od zawsze jest drobniutka i szczerze jej tego zazdroszczę. Zresztą nie tylko tym się różnimy. Rodzicielka jest rudowłosą, krótkowłosą pięknością o szarych oczach. Ja natomiast mam długie, gęste włosy w kolorze mysiego blondu. Moją twarz ktoś kiedyś określił mianem czystego folkloru. Duże, wręcz chomikowate policzki, wąskie usta, kartoflany nos, duże czoło (które przykrywam grzywką) i ślady trądziku różowatego nie czynią ze mnie piękności. Za to podoba mi się kolor moich oczu, są ciemnozielone z nutą brązu. Podobno to kolor typowy dla Słowian zachodnich. Natomiast fizycznie łączy mnie z mamą to, że obie wyglądamy dość młodo jak na swoje lata. Większość nieznajomych ludzi bierze mnie często za trzynastolatkę bądź czternastolatkę. Strasznie są zmieszani, gdy dowiadują się, iż pod koniec sierpnia skończę dwadzieścia trzy lata. Przepraszają mnie tak intensywnie, jakby co najmniej wymordowali mi połowę rodziny. A ja się cieszę. Do dziś czuję się mentalnie nastolatką. Totalnie nie umiem utożsamiać się z moimi rówieśniczkami. Niektóre nawet mają dzieci! Westchnęłam, patrząc na swoje odbicie w różowej piżamie z motywem jednorożca. Pewnie jestem podobna do ojca. Szkoda tylko, że nic o nim nie wiem oprócz tego, że istnieje bądź istniał. Nawet moje nazwisko, czyli Wadomska jest panieńskim nazwiskiem mojej matki. Za każdym razem, gdy pytam o ojca, rodzicielka blednie i zaciska usta w wąską kreskę. Zawsze wtedy powtarza, że przeszłość jest przeszłością. O ojcu przekazała mi tylko tyle, że bardzo ją zranił i nie chce już wracać do tego tematu. Na całkiem logiczne argumenty o moim prawie do wiedzy o swoich korzeniach odpowiedziała, że skoro ona tak wiele dla mnie poświęciła, to ja mogę poświęcić się teraz dla niej i zdusić w sobie potrzebę poznania, jak to określiła - „dawcy spermy”. Tak bardzo zraniła mnie jej odpowiedź, że już nigdy więcej nie poruszałam tego tematu. Od czasu przeprowadzki do Orzechowic tlą się we mnie myśli o tym, by odnaleźć ojca. W końcu mama urodziła mnie, gdy miała siedemnaście lat. On pewnie też stąd pochodzi. Może bym go poszukała? Tylko jak? Eh, płonne marzenia! Spokojnie chwyciłam balkonik, wstałam, po czym obeszłam łóżko wokół, by znaleźć się tuż przy biurku. Skrzywiłam się. Na biurku stał odsmażany gołąbek ze świąt, kubek inki czekoladowej, oraz szklanka pełna wody z cytrynem i imbirem. Okropieństwo! Niestety muszę wypić miksturkę odchudzającą, mama przed wyjściem do pracy wszystko sprawdzi. A na pewno przyjdzie, bo musi związać mi włosy. Nie mam na tyle sprawnych rąk, by sama to zrobić. Pociesza mnie jedynie myśl, że mama niedługo pójdzie do tej swojej budki z kebabem, Tadeusz, czyli ojczym pojedzie do miasta, by oferować ludziom swoje usługi taksówkarskie, a moja przyrodnia młodsza, siedemnastoletnia siostra Laura pójdzie dziś po raz pierwszy do wiejskiego liceum. Tuż po przeprowadzce Laura wręcz wymusiła pozostanie w dawnej szkole, gdyż nie chciała tracić kontaktu z przyjaciółkami. Niestety dla mamy i Tadeusza koszty dojazdów były zbyt wysokie i od dzisiaj zaczyna naukę bliżej. Zrobiła nawet o to awanturę. Pomimo że za nią nie przepadam, to teraz jest mi jej szkoda. Ja nie miałam takiego problemu. Jestem pasożytem społecznym, bo żyję z renty. Parę razy podchodziłam do matury, ale nigdy nie udało mi się zaliczyć matmy. Co dalej? Szczerze to nie wiem. Na razie chcę się skupić na rehabilitacji. Podobno mama już kogoś tu znalazła. Nie cierpiałam towarzysko z powodu przeprowadzki, bo jedyną przyjaciółkę mam w internecie. Irenka jest rok starsza ode mnie, ma to samo schorzenie co ja, aczkolwiek jeździ na wózku. Pochodzi ze Szczecina, więc z racji małej mobilności nas obu nie widziałyśmy się na żywo ani razu, a znamy się już pięć lat.
Przyznam się tu sama przed sobą, że o ile zazwyczaj słucham namiętnie takich zespołów jak Linkin Park, The Rasmus czy Green Day to Grzegorz Turnau, który specjalizuje się w poezji śpiewanej, zajął specjalne miejsce w moim sercu. Często wyobrażam sobie, że jest moim ojcem, z którym mogę czy to pogadać przy herbacie w kuchni, czy to wyjść z nim na letni spacer. Oczywiście nie podejrzewam pana Grzegorza o to, że jest moim prawdziwym ojcem, aczkolwiek lubię sobie wyobrażać, że nim jest. Trzymam nawet jego zdjęcie na biurku. Wydrukowałam je z neta.
Po skonsumowaniu śniadania odpaliłam laptopa, by sprawdzić jak tam moja powieść na Wattpadzie, czyli „Nina i czarna herbata”. Pisałam, by oswoić się z przeprowadzką. Postanowiłam publikować „Ninę...” online. Nie była może hitem internetu, aczkolwiek miałam paru wiernych czytelników. Było też sporo krytyki, głównie konstruktywnej. Dużo ludzi myślało, że pamiętniki Niny są autentyczne! Głupota, nikt by nie opisywał tak szczegółowo swojego życia w internecie. Ludzie bywają naiwni.
- Aniela, mam dla ciebie dobrą wiadomość! - Do pokoju weszła rozradowana mama. Zjeżyłam się. Bardzo nie lubię pełnej wersji mojego imienia. Być może dlatego nadałam je negatywnej postaci w mojej powieści? Wszędzie w sytuacjach nieformalnych praktycznie od zawsze funkcjonuję jako Nela i bardzo mi się to zdrobnienie podoba. Każdy to szanuje. Oprócz mamy. Oczywiście nic nie powiedziałam. Jak zwykle.
- Już wiem czemu połowa naszego bliźniaka stała pusta. Mieszka w niej twój nowy fizjoterapeuta wraz z żoną. Przez te dwa tygodnie łącznie ze świętami byli na urlopie, ale już dziś wracają. W czwartek zawiozę cię na rehabilitację. Jesteś zapisana na trzynastą. Dobrze jest mieć takiego sąsiada. – Nie dając mi dojść do słowa, związała mi włosy w jedną z moich ulubionych fryzur, czyli kucyka na boku. Podała ubrania z szafy, sprawdziła, czy wypiłam miksturkę, a na koniec zabrała puste naczynia i wyszła z pokoju.
Nie wiem czemu, ale czuję, że moje życie się zmieni.

 

Rozdział szesnasty - Prawdziwa przyjaciółka.

Dwudziesty sierpnia, niedziela. Dziś są urodziny mamy. Z tej okazji razem z Laurą postanowiłyśmy zrobić mamie niespodziankę i jak co roku ...